pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wilhelmina Skulska
Sylwester inspektora
Rogosza
Fakty tu opisane są prawdziwe
Nazwiska osób i miejsce akcji
zostały zmienione.
Okrążali po raz któryś z kolei zamknięty półcegłami owal trawnika. Resztki zieleni
przebijały przez kępki topniejącego w południe śniegu. Krzaczki róż, owinięte starannie
słomą, przesypiały czas nieprzychylny dla ludzi, zwierząt i roślin. Grudzień był tego roku na
poły jesienny, deszcz padał na przemian ze śniegiem, a ostre podmuchy wiatru
przemieszczały na podwórku więziennym strzępy papy, worki po cemencie, kawały dykty.
Widać pogoda przerwała budowę pawilonu gospodarczego, który sterczał niczym budynek w
połowie zbombardowany. Widok raczej niewesoły, jak i ci spacerowicze o twarzach nie
odcinających się od szarych, wytartych drelichów. Wiatrowi towarzyszył klekot drewnianych
holcy, jednostajny, głuchy. Nogi mężczyzn w drelichach wybijały miarowy rytm. Muzyka
więziennego spaceru. Biorący w nim udział byli tak do siebie podobni, bezbarwni,
anonimowi, że dopiero po dłuższej obserwacji można było spośród tych apatycznych,
sennych postaci wyłuskać jedyną twarz, różniącą się od innych. Młody, ciemnowłosy
mężczyzna szedł z głową podniesioną do góry, a pobyt za murami nie zdołał wygasić blasku
jasnych, prawie błękitnych oczu, hardego wyrazu ust. Nie odzywał się do kolegów, szedł
swobodnie, jakby nieprzymuszony więzienną dyscypliną, obserwując z pogardliwą
obojętnością dobrze mu znane realia więziennego podwórka.
Ruch jak co dzień. Kosze z brudną bielizną wędrowały w kierunku pralni. Wielki kocioł na
wózku, prowadzonym przez dwóch więźniów, zapowiadał bliską porę obiadu. Za kilka minut
spacer się skończy, do menażek rozleją rzadką zupę, a ziemniaki trzeba będzie sobie z
własnego omaścić. Towarzystwo ożywiło się, ktoś krzyknął do kucharczyka w więziennym
drelichu: — Starczy dziś na dokładkę?
Tarnawski — tak się bowiem nazywał ów więzień o hardym spojrzeniu — nie zdradzał
zainteresowania zawartością kotła. Rzadko korzystał z więziennego wiktu. Jego dziewczyna,
Iza Kurek, dbała o niego, posyłała paczki i nie brakło mu nigdy pieniędzy na wypiski. Straż
więzienna szła mu także na rękę. Wiedzieli, że Kiedy im przyjdzie wprowadzić na oddziale
jakieś nowe rozporządzenie, porządki, Tarnawski — jak trzeba — pomoże. Miał wśród tej
trudnej społeczności posłuch. Nie mogli mu odmówić poczucia solidarności, koleżeństwa.
Niektórzy nazywali go ojcem chrzestnym. Nie lubił tego i powtarzał wiele razy, że niczyjej
śmierci nie ma na sumieniu. Uważano go za takiego, który nie da sobie w kaszę dmuchać.
Zgrzytnęła brama więzienna. Mężczyźni w drelichach jak na hasło odwrócili głowy w
stronę ulicy. Co się dzieje? Wszedł strażnik, prowadząc młodego chłopca, ubranego jeszcze
po cywilnemu, rumiana twarz, żywe spojrzenie. Jeszcze, bo za kilka godzin wciągną go do
kartoteki, zuniformizują, więźniowie „poćwiczą” w nudne wieczory. Zaczekaj, bratku!
Poznasz prawa dżungli.
Tarnawski przyglądał się nowemu z pewną życzliwością. Strażnik popędzał go, szli w
kierunku pawilonu administracyjnego, ale chłopiec wcale się nie spieszył. Kiedy zbliżył się
do spacerujących, przystanął, jakby chciał zapytać: Jak tu jest, co mnie czeka za tymi
murami? Tarnawski zatrzymał się, może też chciał coś powiedzieć, może podtrzymać tego
nowego na duchu, ale strażnik dozorujący spacer krzyknął: — Dosyć świeżego powietrza. Na
oddział!
Ustawili się. Jeden z więźniów, garbus — kalectwo dziś już rzadkie, widać niełatwe miał
dzieciństwo — zatrzymał się, żeby poprawić skarpetę, wciąż spadającą z chudej jak patyk
nogi. Młody, krzepki mężczyzna nadepnął mu na nią z całej siły. Garbus aż zawył, ale nie
śmiał się strażnikowi poskarżyć. Tarnawski doskoczył do krzepkiego towarzysza spaceru,
jakby go chciał uderzyć. Zrezygnował jednak, tylko syknął przez zęby: — Niech ja cię dorwę
pod celą
*
. Gieroj! Sztuka wygrać z kaleką.
Blondyn spokorniał, słowem nie odpowiedział. Strażnik, który obserwował tę scenę, nie
włączał się. Pracował tu niedługo, ale wiedział, że nie należy wtrącać się do konfliktów
*
Pod celą — w celi.
między więźniami. Zagrożeni, konsolidują się błyskawicznie. A szczególnie wtedy, kiedy jest
między nimi Tarnawski. Można było zauważyć pewną sympatię czy zaufanie, jakim
przedstawiciel porządku więziennego darzył obrońcę garbusa. Uśmiechnął się do niego
porozumiewawczo, ale Tarnawski nie zwracał na strażnika uwagi, pogrążony w
rozmyślaniach.
Był od ostatniego widzenia z Izą spięty, podniecony, ale i czujny, nie zdradzał się przed
współwięźniami ze swoim niepokojem. Miał różne koncepcje, jak wykorzystać informacje
swojej przyjaciółki, ale nie było już czasu na rozpatrywanie rozmaitych wersji. Zbliżał się
dzień, w którym trzeba było podjąć decyzję. Rezygnacja nie leżała w jego naturze. Liczył, że
sam wykona ten skok, bezpieczny i umożliwiający rozpoczęcie nowego życia na wolności.
Oczywiście, dla nich dwojga.
Niespodziewanie spotkał go zawód. Liczył, że wypuszczą go przed Bożym Narodzeniem i
darują te dwa tygodnie odsiadki. Na to konto podejmował się najgorszych prac, bo
porządkowych. Tymczasem diabli wiedzą dlaczego właśnie jemu wstrzymano wypiskę. Może
z tego powodu, że w czasie świąt łatwiej o skok, włamanie. Zamiast pięćdziesięciu kilku
więźniów, tylko czterech miało szansę wyjść na wolność. Nie było go między nimi. Jeżeli nie
wykorzysta fantastycznej możliwości, którą mu zsyła życie, nie ma do czego wracać. Nie
chciało mu się już powtarzać drobnych i ryzykownych skoków, mieć do czynienia z bandą
bezczelnych paserów. Nareszcie miał szansę wyjść na prostą. Potrzebna mu była wolność na
jeden wieczór.
Wyobraził sobie Izę, jej twarz. Zadziorny nosek, podwinięte rzęsy, pełne usta i wspaniałe
nogi, które umiała pokazywać. Najważniejsze, że nie jęczała jak inne: Zmień życie, Idź do
pracy, przychodź na czas. Wiedziała, że z pracy się nie dorobi. Sama była zatrudniona w
„Pewexie”. Tam się dopiero napatrzyła, jaki ten świat jest niesprawiedliwy. Jedni wydają
zielone, kupują koniaki, inne wspaniałości, a drudzy liżą szyby wystawy.
Szczęście w nieszczęściu trafić na taką dziewczynę. Nie opuściła go w więziennej biedzie,
zajmuje się jego matką. Oczywiście, chciałaby go wrobić w małżeństwo. Na ostatnim
widzeniu powiedziała, że marzy o dziecku, sama je wychowa. Takie gadki słyszał już od
niejednej. Zawsze dzieckiem chcą omotać, a mężczyzna jak głupi ulega. Ale kto wie? Jeżeli
wszystko się uda po jego myśli? Kupiłby sobie kawałek ziemi blisko Warszawy. Znał jednego
właściciela szklarni. Zaczął od zera, a teraz dieslem zapycha. Czy on jest gorszy? Potrzebne
mu są pieniądze, dużo pieniędzy. Żeby je zdobyć, trzeba mieć pomysł. Ma go dzięki swojej
dziewczynie.
Na ostatnie widzenie przyniosła plan tego domu. Wejście, rozkład na dole, schody na
pięterko. Każdy detal został opisany. Sam kiedyś słuchał piosenek tej artystki. Nawet niezłe.
Ale willę, samochód, biżuterię ma nie ze śpiewu. Sławna Roma Karska! W gruncie rzeczy
dziwka. Puszcza się z czarnuchem, Iza twierdzi, że to szejk. Leje im się za darmo ropa, mogą
sobie kupować kobiety.
Dia Karskiej nie byłaby to żadna krzywda.— Odrobi stratę własną d… Czy to jeden
czarnuch przyjeżdża do Polski? Anka, co u niej pracuje, a jest kumpelką Izy jeszcze ze
szkoły, nienawidzi swojej pani. Służy jej tyle lat „wiernie”, śniadanka nosi do łóżka, a Karska
jej płaci grosze. Kiedy otwiera rano drzwi, odstawiają z tym Arabem rozmaite numery, a nią
się nawet nie krępują. Nie liczy się, bo jest służącą. Karska ma tyle pieniędzy, a sprawdza ją,
ile wydała na gospodarstwo. Tacy są ci bogacze.
Karska chwaliła się swojej koleżance, nie zwracając uwagi na obecność Anki, że ten szejk
trzyma u niej forsę, dolary i biżuterię. U niego w kraju ciągłe rewolucje, nie jest wcale
pewien, czy tam wróci. Ma tyle pieniędzy, że lokuje w Szwajcarii, nawet w Polsce. Karska
powiedziała Ance, że może przeniesie się na stałe do niej, jakby u niego w kraju się na dobre
zawieruszyło. Z pewnością nawija. Taki bogacz, co by u nas robił za interesy? Teraz
wyjeżdżają do Włoch. Boże Narodzenie spędzą na Sycylii. Tam jest ciepło. Pomarańcze na
drzewach rosną. Tańsze są od ziemniaków. I co tu pieprzyć o sprawiedliwości. Jeden śiedzi
pod celą, a drugi zimą winogrona zapycha, wyleguje się na słońcu. Karska z amantem wracają
zaraz po Nowym Roku. Właśnie wtedy, kiedy go będą wypisywali na wolność. Prosił
naczelnika, żeby go puścił choć na sylwestra. Nie chciał ustąpić, dla niego więzień się nie
liczy. Może to I dobrze. Pozostanie poza wszelkimi podejrzeniami. Jest szansa stworzenia
sobie niezbitego alibi.
Plan jest dopracowany; najważniejsze, żeby dostać się, i to szybko, do sypialni. Pod
oknem, z prawej strony, stoi szafka na kosmetyki, a wyżej, wprost nad nią — lustro. Kryje
sejf, który znajduje się w ścianie. Karska także nie ma zaufania do banku. Lokuje w złoto.
Sejf zamyka na dwa klucze. Anka ją kiedyś podpatrzyła. Ma te klucze zawsze przy sobie, z
pewnością je zabierze do Włoch. Specjalista dałby sobie radę. Taki kasiarz z „Vabanku”. Już
tylko w filmie robi się takie numery.
Trzeba będzie pruć, każdy ślusarz da sobie radę. Do drzwi wejściowych Iza ma klucze.
Sprytnie to zrobiła. Anka odwiedziła ją niedawno. Kiedy wyszła na chwilę do łazienki, wyjęła
z jej torebki klucze i zrobiła odciski. No i z głowy. Skarżyła się właśnie wtedy Izie, że nie
może w święta, choćby na jeden dzień, skoczyć do domu, w Kieleckie. Obawia się, że Karska
zatelefonuje, jak jej nie zastanie, wyleje z pracy, przecież nie najgorszej. Na szczęście Ance
podoba się cioteczny brat Izy. Szaleje za nim, zawsze przychodzi, kiedy wie, że go może
zastać. Iza namówiła ją, żeby wpadła do niej na wigilię, choćby na dwie, trzy godziny.
Zastanie Waldka. Jej pani nie miałaby z pewnością nic przeciwko temu. Dwie godziny? Jakby
nawet zadzwoniła, połączy się drugi raz. Anka już będzie w domu, najwyżej powie, że telefon
był uszkodzony. Zimą zawsze złącza wypadają. Zresztą Karska w Wigilię nie zatelefonuje.
Włosi to katolicy, też świętują; W końcu ją przekonała. Anka przyrzekła, że przyjedzie pod
warunkiem, że Waldek ją zabierze z Podkowy. Przyrzekła, że go namówi.
Wszystko to powiedziała mu Iza na widzeniu i zapowiedziała stanowczo jak to ona: —
Biorę na siebie Ankę, dostawę kluczy, a teraz ty pogłówkuj.
Tarnawski przepowiadał sobie po wielekroć, w dzień i w nocy, ważne Informacje Izy.
Znalazł idealnie proste wyjście. Wybrać zaufanego człowieka, który dostanie plan domu i
klucze do drzwi wejściowych. Skąd go wziąć? Ryzyko jest minimalne. Będzie musiał
opróżnić sejf, powiesić z powrotem lustro, zwiać, Anka wróci z wigilii, nawet się nie domyśli,
że ktoś buszował po mieszkaniu. Karska po przyjeździe zajrzy chyba zaraz do sejfu, ale nie
wiadomo, czy zawiadomi milicję. Cały ten szmal jest podejrzany. Czarnuch nie zgłosił z
pewnością na cle pieniędzy czy złota. Być może handluje walutą, coś kręci. Taki facet jest
zawsze podejrzany, a Karska musi dbać o nazwisko. Swoją drogą, jak ta Iza mądrze
wykalkulowała skok. I termin. Oczywiście, że najlepiej w Wigilię. Ludzie siedzą z rodzinami
pod choinką, nikt się nie kwapi do wałęsania się po ulicach i podglądania sąsiadów. Dom
będzie pusty. W takiej ciszy nocnej…
Trzeba pomyśleć o wykonawcy. Musi, oczywiście, mieć udział. Nic za darmo. Ilu fajnych
ludzi czeka, pełnych dobrych chęci. Brak im pomysłów, koncepcji. Po to już on ma głowę na
karku. Byle dobrze wybrać wspólnika. Takiego, żeby był solidny, akuratny. Życie wokół
niego jest prawdę mówiąc podłe I nudne. Na świecie ciągle coś się dzieje, w dzienniku
telewizyjnym pokazują co wieczór porwania, skoki na jubilerów, na banki. A co u nas?
Chociaż trzeba przyznać, że I u nas coraz więcej trafia się ludzi z grubą forsą. Jedni klepią
biedę, drudzy kupują mercedesy. Taka sprawiedliwość… Kogo wybrać?
Przerzucił w pamięci nazwiska niezawodnych kumpli. Karol i Sylwek są na wolności, ale
mieszkają pod Wrocławiem. Za mało czasu, żeby Ich odnaleźć. Janek? Ten by się nadał. Co z
tego? Miał strasznego pecha. Wyłapał ćwiartkę. Dwadzieścia pięć lat w Strzelcach Opolskich.
Przecież nie chciał załatwić, tej służącej. Musiał zatkać jej usta, żeby nie krzyczała, jak będą
obrabiali mieszkanie. Wsadził jej bez złych zamiarów ręcznik do gęby, a babka wykitowała.
Tak czy inaczej długo by nie pożyła. A zmarnowali przez staruchę wartościowego
człowieka… Kogo by tu wybrać? Iza nie da rady zorganizować kogoś na wolności. Owszem,
zna handlarzy, cinkciarzy spod „Pewexu”, ale taki nie zdecyduje; się na włamanie. Zresztą
musi się sam z tym człowiekiem porozumieć.
Trzeba szukać wspólnika w więzieniu. Do wzięcia są tylko ci, którzy przed Wigilią
opuszczą więzienie. Czy znajdzie się wśród nich dobry ślusarz i człowiek godny zaufania?
Musi zdobyć nazwiska tej czwórki. Najlepiej porozmawiać z lejwodą
*
. Temu durniowi
wydaje się, że jego wychowankowie są na najlepszej drodze do uczciwego życia. Reedukacja,
rehabilitacja. Gadki, chładki. Jakby nie wiedział, że świat jest okrutny i tylko, silni ludzie
mają szansę godnego życia. Taki szejk łachmyta, który może podróżować, kupować sobie
najwspanialsze dziewczyny i on, bez mieszkania, bez przyszłości, jeżeli nie pójdzie na
ryzyko. Ostatnie! Ma dosyć życia w biedzie i w strachu. Teraz musi się udać. Do diabła z
tymi rozmyślaniami, które rozmiękczają człowieka. Trzeba się skupić, kiedy liczą się
godziny. Nazwiska tych czterech…
Mógłby puścić na wszystkie cele cynk i dowiedzieć się, kto wychodzi przed Wigilią.
Kiepski pomysł! Taki wywiad musi potrwać i zrobi się szum. Nigdy nie wiadomo, kto kapuje
dla wychowawcy. A że są tacy, to fakt. Za dużo wciąż wiedzą, za dużo. Nie! Tym razem nie
wolno mu popełnić żadnego błędu. Plan jest bez pudła, decyduje wykonanie. Już wie! Spis
więźniów trzyma u siebie penitencjarny. A na spisie czerwonym krzyżykiem zaznaczane są
zwolnienia. Zgłosi się do lejwody pod pretekstem, że chce się poradzić co do swojej
przyszłości. To chwyci. Wychowawca nie ma własnego pokoju. Zawsze prowadzi do
gabinetu penitencjarnego. Na stole u niego leży bieżący spis więźniów… A co będzie, jeżeli
lejwoda spławi go na korytarzu lub zechce rozmawiać w świetlicy? Wykluczone! Zna faceta.
Przepada za długimi rozmowami w cztery oczy…
*
*
*
— Mogę ci zająć twój pokój na małe pół godziny? Zgłosił się do mnie Tarnawski. Ma
problemy. W świetlicy ruch. To zawsze więźnia peszy.
Mrugoń zwrócił się z pytaniem do penitencjarnego, którego spotkał, jak codziennie, na
odprawie u naczelnika. Nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał:
— Za kilka dni idzie na wolność. Człowieka ogarnia strach. Łatwiej siedzieć, niż zaczynać
od początku.
— Dlaczego nie zwróci się do mnie? Penitencjarny spojrzał nie bez ironii na wychowawcę,
który miał opinię nieuleczalnego frajera. Pieprzy o jakiejś tam osobowości, kiedy wiadomo,
że Tarnawski jest zwyczajnym oprychem. Mrugoń wydawał mu się śmieszny, ale zawsze to
kolega.
— Dobrze. Rozmawiaj. Ale na dobrą sprawę Tarnawski powinien był do mnie przyjść.
Przecież od tego tu jestem. Nie mamy etatu dla postpenitencjarnego. Wiesz dobrze, że to ja
zajmuję się zwalnianymi. Załatwiam im pracę, nawet jakieś garniturki przydzielam, jeżeli im
stare ubrania w więzieniu mole zjadły.
„Ciekawe”, pomyślał, „dlaczego Tarnawski zgłosił się do Mrugonia tak wcześnie przed
zwolnieniem?”
Powiedział do kolegi:
— Uważaj, Mrugoń, żeby cię twój pieszczoszek nie wciągnął w maliny. To artycha
Przechytrzy clę. No, ale jak chcesz. Nawet mi to na rękę. Muszę skoczyć do kantyny. Jutro
moje imieniny. Żona kazała mi wykupić pół bufetu. Zaprosiła swoje kumpelki. Niektóra są
dobre. Wpadniesz? Czas już, żebyś się zakręcił koło jakiejś cizi. Marnujesz czas. Tytuł
magistra masz w kieszeni, a wciąż czytasz jakieś nudziarstwa. Dobra. Zwolnię ci pokój o
*
Lejwoda — psycholog więzienny.
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl