[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kay Gregory
Deszczowa noc
Rozdział 1
Kiedy o szóstej wieczorem Ethan Yorke otwierał drzwi biura, nie spodziewał się zastać tam kogokolwiek. Była Wigilia Bożego Narodzenia. Któż o tej porze zawraca sobie głowę pracą?
Ale ta kobieta bez wątpienia pracowała. Zobaczył ją w żółtawym świetle lampy, schyloną nad klawiaturą komputera. Niepozorna figurka ubrana w granatowy kostium. Zwykła urzędnicza mysz. Tylko jej palce śmigały. Jakby wygrywała na fortepianie jakieś zawrotnie szybkie pasaże.
Mógł sobie pogratulować. Całkiem nieoczekiwanie dopisało mu szczęście.
Rzucił teczkę na biurko. Kobieta podskoczyła.
– Proszę się nie obawiać. Nie jestem włamywaczem. Wszedłem tu całkiem legalnie.
Urzędniczka wyprostowała się i odwróciła ku niemu na krześle.
Dwadzieścia z niewielkim hakiem, pomyślał. Proste włosy o nieokreślonym kolorze, ani ciemne, ani jasne. Twarz zwyczajna, trudna do zapamiętania, przesłonięta okularami w rogowej oprawie.
Idealna kandydatka. Kogoś takiego właśnie potrzebował. Kogoś w miarę inteligentnego, lecz niezbyt śmiałego. Kto przyjmie polecenie i bez szemrania je wykona. I nie będzie kazał sobie płacić poczwórnie tylko dlatego, że wszyscy inni ludzie gromadzą się o tej porze w swych domach wokół pięknie ustrojonych choinek.
Szkła okularów błysnęły. Spojrzał uważniej. Patrzyły nań oczy w kolorze bursztynu.
– Zlękłam się nie tyle włóczęgi, co ducha Marleya, o którym właśnie myślałam.
Miała przyjemny głos. Uznał, że ładnie zaczyna I kończy poszczególne słowa. Miast zlewać się, stały obok siebie, odrębne, śpiewne i bardzo wyraziste.
– Skoro przywołała już pani „Opowieść wigilijną” Dickensa, to ze swej strony dodam, że trudno byłoby mi pomylić panią ze Scrooge’em, panno... ?
– Adams. Holly Adams.
– A może, panno Adams, panią i tego Scrooge’a łączy po prostu niepohamowane skąpstwo?
Potrząsnęła głową. Pytanie to ani jej nie speszyło, ani nie zgniewało.
– Nie. Ale jest Wigilia, a ja wciąż pracuję. Skojarzenie samo się narzuca.
– Skojarzeń, powiedziałbym, jest więcej. Już samo pani imię nasuwa na myśl Gwiazdkę.
– Taka była intencja moich rodziców. Urodziłam się w Boże Narodzenie. A ściślej mówiąc, urodziliśmy się. Mam brata bliźniaka...
– Który oczywiście ma na imię Noel.
Nie trzeba było wielkiej domyślności, aby wypełnić schemat do końca. Tak, ludzie ulegają schematyczności myślenia, szczególnie przy nadawaniu imion, i dlatego Ethan powiedział to z nutką pogardy. Ta Adams jednak uśmiechnęła się. Nie malowała ust. I może właśnie dlatego uśmiech jej miał urok czegoś świeżego i naturalnego.
– Jak pan zgadł?
– Wrodzona przenikliwość wsparta wyćwiczonym do perfekcji zmysłem dedukcji.
– A wszystko to w sosie straszliwego zarozumialstwa. Czy pan tu czegoś szuka, panie Yorke, czy też po prostu zabłądził?
Spojrzał uważniej.
– Znam ten budynek, jakbym się w nim urodził, trudno więc mówić o zabłądzeniu. Jak pani mnie poznała?
– W pokoju konferencyjnym wisi pana zdjęcie. Oczywiście, w towarzystwie podobizny pańskiego ojca i pana Smarta.
– Doprawdy? Bardzo ciekawe.
– A cóż w tym ciekawego? – Przypominała w tych okularach krótkowzroczną sowę.
– To proste. Od lat nie robiłem sobie tego typu zdjęcia.
Przysiadł na biurku. Po co właściwie kontynuował tę rozmowę?
– Zgadza się. Na tym zdjęciu jest pan dużo młodszy, no i zdecydowanie milszy. Ostatnio przebywał pan w Kanadzie, prawda?
– Tak – rzucił niemal opryskliwie.
Ta urzędnicza mysz stanowczo na zbyt wiele sobie pozwala. Najpierw nazwała go zarozumialcem, a teraz... Kim? Kimś, o kim nie można powiedzieć, że jest miły?
Bez wątpienia całe londyńskie biuro znało jego historię. Nie chciał rozmawiać o niej z Holly Adams. Obserwowała go, niczym laborantka swój preparat. Po cóż jeszcze miałby zaspokajać jej ciekawość?
Już raz tak na niego patrzono. Przed laty. W tych pokojach i na tych korytarzach. Było to wówczas, kiedy tak beznadziejnie zadurzył się w Alice. Wiedział o tym cały personel. Naśmiewali się z jego głupoty. A on chodził ze wzgardliwie uniesioną głową. Był młodszy, był porywczy. Od tamtych dni przybyło mu lat i mądrości. Nauczył się rozkazywać swym lędźwiom.
Marnował czas. Spojrzał na zegarek. Dziesięć po szóstej. O ósmej był umówiony z Dianą.
– Panno Adams – rzekł ożywionym tonem. – W ostatnich dniach pracowałem nad pewnymi danymi liczbowymi. Chciałbym, żeby przepisała je pani, a potem puściła na drukarkę. Umożliwi to mi skończenie pracy podczas świąt. Byłbym wdzięczny za dostarczenie mi wydruku o siódmej trzydzieści.
Chwilę milczała. Mogła mu odmówić. Zdobyła się jednak tylko na nieśmiałą uwagę.
– Jestem asystentką głównego księgowego, panie Yorke.
– Który z kolei mnie podlega, panno Adams. Nie widzę problemu.
Otworzyła usta. Chciała coś powiedzieć. W ostatniej chwili zmieniła zamiar.
Bez dalszych ceregieli Ethan otworzył teczkę i wyjął z niej plik papierów.
– Oto notatki. Proszę przepisać je możliwie szybko. O ile oczywiście nie ma pani nic przeciwko temu.
Holly Adams bez słowa przyjęła materiały, lecz odwracając się do komputera, coś mruknęła pod nosem. Ethan mógłby przysiąc, że było to coś w rodzaju: „Nie sil się na grzeczność, skoro i tak egzekwujesz prawem silniejszego”.
W pierwszym odruchu chciał przypomnieć jej, kto tu jest szefem i czego szef może wymagać od swoich pracowników. Ostatecznie jednak postanowił odłożyć to na później. Najważniejsze, że zgodziła się przepisać mu te dane. Na upartego mógłby zrobić to sam, lecz wolał wyręczyć się tą kobietą. Nie przepadał za stukaniem na komputerze. Poza tym miała rację. Narzucił jej tę pracę niemal siłą. Jeżeli coś ma zdecydowanie gorzki smak, odrobina cukru i tak nic nie pomoże. Pracownicy są tylko pracownikami. Ich dyspozycyjność jest poza wszelką dyskusją. Poza tym gdyby Holly Adams miała na ten wieczór jakieś plany, nie siedziałaby w biurze.
Wyszedł do sąsiedniego pokoju, notując sobie w pamięci, by zlecić Cliffowi Haslettowi wypłacenie pannie Adams za nadgodziny. Następnie podniósł słuchawkę i wykręcił numer Diany.
Holly zatrzasnęła szufladę biurka z taką furią, jakby opanowała ją żądza niszczenia. Jej twarz potwierdzała zresztą nawet o wiele gorsze przypuszczenia. Zniekształcona gniewem, była w tej chwili twarzą zupełnie innej osoby.
Jak on śmiał, ten arogant i despota, wdzierać się do jej pokoju w wieczór wigilijny i wydawać jej polecenia, oczekując, że ona będzie na jego usługi? Owszem, była zatrudniona w firmie Smart i Yorke, lecz on, zdaje się, nie rozróżniał pomiędzy pracownikiem a niewolnikiem, człowiekiem wolnym, który sprzedaje swoją pracę, a człowiekiem będącym własnością kogoś innego.
To twoja wina, Holly, usłyszała nagle wewnętrzny, mentorski głos. Przecież potrafisz mówić, a zatem mogłaś mu powiedzieć, że twoja bratowa oczekuje cię o dziewiętnastej i że zostałaś dłużej w pracy tylko dlatego, że chciałaś dokończyć miesięczny bilans. Ostatecznie mogłaś nawet dodać, że nie jesteś niczyją służącą, również szanownego pana prezesa.
Rady jak najbardziej słuszne, z tym, że ona, Holly, wiedziała, dlaczego posłusznie i bez szemrania wykonała polecenie. Po prostu lubiła swoją pracę i nie chciała jej utracić. Już i tak przeholowała, nazywając go zarozumialcem. Czuła, że nie spodobało mu się to. A jej nie spodobała się jego autokratyczna postawa. Nie znosiła takich nadętych bubków!
Przybyła do Chiswick spóźniona ponad godzinę. W niewielkim domu brata i jego żony, Barbary, wynajmowała za symboliczną opłatą jeden pokój.
Otwierając drzwi była nadal w pieskim nastroju. Noel, który właśnie przechodził przez hol, zatrzymał się na widok siostry.
– Wesołych... – Zamilkł. Takiej Holly już dawno nie widział.
– Wesołych Świąt – odparła Holly, ale tak naprawdę wcale nie było jej wesoło.
Noel wziął siostrę za rękę i omijając dwa tłuste czarne koty zaprowadził ją do kuchni. Tutaj praktycznie skupiało się życie mieszkańców tego domu. W pobliżu stołu stał własnoręcznie pomalowany przez gospodarza żółty kredens, a w oknie wisiały haftowane w jesienne liście firanki. Świąteczne zapachy, jakie w tej chwili unosiły się w powietrzu, czyniły to pomieszczenie prawdziwym azylem.
– Kochanie – powiedział Noel do żony, sadzając siostrę za stołem nakrytym ceratą – idę przygotować Holly drinka. Wygląda, jakby na gwałt potrzebowała czegoś mocniejszego.
Barbara postawiła garnek, który trzymała właśnie w ręku, i odwróciła się od kuchni.
– Co się stało? – zapytała z niepokojem w głosie. – Chyba nie jesteś chora, Holly.
Nie, nie była chora. Nie miała gorączki i nic ją nie bolało. Niemniej wiedziała, dlaczego jej ciemnooka piękna bratowa mogła tak myśleć. Dawno temu nauczyła się skrywać swoje duchowe rany i maskować zgryzoty uśmiechem. To, co przynosił jej los, przyjmowała z cichą pokorą. Miała rozwinięty zmysł samokrytycyzmu. Wiedziała, że ze swoją pulchną figurą i okrągłą, raczej przeciętną twarzą, nie mówiąc już o wadzie wzroku, nie może oczekiwać wiele od życia. Starała się nie robić tragedii z byle błahostki. Ta chmurna bladość jej twarzy musiała więc siłą rzeczy mieć w oczach Barbary jakieś poważniejsze przyczyny.
Powiodła wzrokiem po kuchni. Dzisiaj wszystko lśniło czystością. Ani śladu brudnych talerzy czy kłaków z kociej sierści.
I znów wróciła myślami do tamtej sceny w biurze. Ethan Yorke potraktował ją nie jak człowieka, lecz jak robota. I otóż ten robot ośmielił się odpowiedzieć mu dość impertynencko. Z pewnością zaskoczyło go to. Taki przystojniak musi być przyzwyczajony do tego, że kobiety ścielą mu się do stóp.
Pomijając jego wzrost, proporcjonalną budowę ciała i klasyczne rysy, Ethan Yorke mógł podbić każde kobiece serce już choćby tylko swymi lśniącymi, gęstymi, orzechowymi włosami. Z kolorem włosów harmonizowały brązowe oczy o ciężkich powiekach. Tak, ten rybak nigdy chyba nie wracał z połowów z pustą siecią. I, zdaje się, takich niepozornych płotek, jak ona, w ogóle nawet nie zauważał. A jeśli dziwnym trafem kierował na nie swój wzrok, to tylko po to, aby obarczyć je jakimś zajęciem. Im bardziej niewdzięcznym, tym lepiej.
– Holly? Powiedz, na miłość Boską, co się stało? I zrób to raczej teraz, jeżeli to coś poważnego i nie chcesz mieć za świadka Chrisa.
Głos bratowej otrzeźwił ją. Barbara miała rację. Jej trzyletni synek wprawdzie uwielbiał ciocię, za co zresztą odwdzięczała mu się równie wielką miłością, jednak jego obecność uczyniłaby prowadzenie rzeczowej rozmowy zadaniem prawie karkołomnym.
– Chodzi o naszego nowego szefa – wyjaśniła Holly. – Colby Yorke postanowił przejść na emeryturę i przekazał wszystko synowi.
– Ach, tak. Zdaje się, że wspomniałaś kiedyś, iż syn prowadzi filię firmy w Kanadzie.
– Było tak do niedawna. Przez dziesięć lat, które z perspektywy dzisiejszego wieczoru mogę nazwać spokojnymi. Od śmierci Edwarda Smarta.
Barbara bystro spojrzała na szwagierkę.
– Więc czym ci się naraził ten nowy szef?
Noel pojawił się z drinkiem. Holly przyjęła szklankę i popijając brandy opisała ze szczegółami scenę w biurze.
Kiedy skończyła, Barbara pocieszająco pogładziła ją po plecach.
– Czy to jakiś straszny typ?
– Nawet nie. Po prostu arogancki, despotyczny i źle wychowany.
Barbara uśmiechnęła się.
– Kogoś takiego moja mama częstuje sardynkami w oleju z sałatką z kiwi. Taki gość po raz drugi nie pojawia się.
Holly, odprężona, zachichotała.
– Nałożę mu podwójną porcję, by kuracja gwarantowała większą skuteczność.
– Dlaczego nie powiedziałaś mu, żeby się wypchał? – zapytał Noel.
Nosił czarną brodę, która wydawała się w tej chwili jakby nastroszona. Wziął sobie do serca, że w ten wyjątkowy dzień jego siostrę spotkała przykrość.
Holly wzruszyła ramionami.
– Wiesz, jaka jestem. Po prostu na pewne rzeczy mnie nie stać.
– Jasne, Holly – powiedziała Barbara. – Ale przypominam, że mamy dzisiaj Wigilię i nie wypada rozmawiać o sprawach zawodowych. A już na pewno nie musimy zaprzątać sobie głowy jakimś tam panem Yorke’em.
To była dobra rada, tyle że Holly trudno było do niej się dostosować. Ethan Yorke porządnie zalazł jej za skórę i czuła, że na dzisiejszym epizodzie ich znajomość się nie skończy.
Niestety, przeczucie okazało się trafne.
Święta minęły w ciepłej, serdecznej i rodzinnej atmosferze i pod tym względem nie ustępowały Gwiazdkom, kiedy żyli jeszcze jej i Noela rodzice. Jednak pierwszego dnia pracy nie zdążyła jeszcze wygodniej usiąść za biurkiem, gdy do pokoju wparadował Ethan Yorke. Zacisnęła zęby.
– Panno Adams – powiedział, podchodząc – ja w sprawie tego zlecenia, które wykonała pani dla mnie...
– Tak? – Nawet nie uniosła ku niemu oczu, tylko nadal przeglądała zawartość papierowej teczki. – Mam nadzieję, że efekt zadowolił pana, panie Yorke.
– Jak najbardziej. Z tym że chcę, aby wprowadziła pani pewne zmiany.
Holly poczuła, że krew zaczyna się w niej gotować. Czy ten człowiek nie miał sekretarki? Racja, nie miał. Teraz skojarzyła. Idąc tu do siebie dostrzegła, że panna Lovejoy zabiera się właśnie do przesłuchiwania kandydatek. Mimo to piętro niżej znajdował się przecież cały dział komputerów, gdzie jedna z kilkunastu zatrudnionych tam osób mogłaby wykonać to dla niego w ramach swych zwykłych obowiązków. Już chciała mu o tym powiedzieć, gdy nagle rozmyśliła się. Ostatecznie jego prośba o pomoc była czymś w rodzaju komplementu. O ile to była prośba.
On tymczasem zdążył już rozłożyć przed nią na biurku komputerowy wydruk i właśnie wskazywał palcem miejsca, gdzie należało wnieść poprawki.
– Tak, panie Yorke. Co pan tylko sobie życzy.
Anieli niebiescy! Nie miała zamiaru przyjmować tego, podszytego sarkazmem, służalczego tonu, ale jakoś tak wyszło, niezależnie od jej woli.
Ethan Yorke nie usłyszał sarkazmu, a przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Kontynuował wyjaśnienia. A czynił to głosem tak bezosobowym, jak gdyby zlecał coś maszynie.
Gdy skończył, Holly przyrzekła uporać się z pracą do wpół do dwunastej.
– Jedenasta – powiedział. – Jestem pewien, że tyle czasu w zupełności pani wystarczy.
– Owszem, o ile odłożę na bok moje obowiązki i zrezygnuję z przerwy na kawę – odparła, stukając ołówkiem w blat biurka.
– I tego właśnie od pani oczekuję.
Nawet nie dał jej szansy na udzielenie odpowiedzi. Odwrócił się i skierował ku drzwiom, odprowadzany ukradkowymi spojrzeniami urzędniczek przy sąsiednich biurkach. A były to spojrzenia, które każdego mężczyznę mogłyby wbić w dumę.
Holly pochyliła się nad klawiaturą i zaczęła walić w klawisze z taką mocą, jakby w jej palcach skoncentrowała się cała złość.
Kiedy naniosła wszystkie poprawki, spojrzała na zegarek – dochodziła jedenasta. Odruchowo zerknęła w stronę drzwi, oczekując, że zaraz się otworzą i stanie w nich pan prezes. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Stąd wniosek, że chyba będzie musiała dostarczyć mu papiery osobiście do gabinetu. Przypuszczalnie nawet oczekiwano tego od niej. Góra mogła raz przyjść do Mahometa, ale na pewno rzecz taka nie miała prawa się powtórzyć.
Wyszła na korytarz. Wsiadła do windy. Gabinet prezesa znajdował się na dziesiątym piętrze. Sekretariat okazał się pusty. Nie było jeszcze cerbera, który chroniłby właściwą pieczarę. Na mahoniowych drzwiach gabinetu widniała mosiężna tabliczka: „Ethan J. Yorke. „
Holly zapukała.
– Tak, panno Lovejoy – dobiegł ze środka męski głos. – Proszę powiedzieć jej, żeby zaczekała.
– Nie jestem panią Lovejoy.
– Co? – Po tym pytaniu zapadła cisza, a następnie drzwi otworzyły się z takim impetem, że poczuła na twarzy podmuch powietrza.
– Ach, to pani – powiedział Ethan Yorke, lekko zaskoczony. – Trzeba było się przedstawić. Oczekiwałem panny Lovejoy z kolejnym pustogłowym dziewczątkiem, które wyobraża sobie, że długie nogi i ładna buzia kwalifikują ją do objęcia stanowiska mojej osobistej sekretarki.
– Doprawdy? A więc utrzymuje pan, że ładna kobieta koniecznie musi być głupia? Pogląd dość staroświecki.
– Ja jestem staroświecki. A poza tym jestem męskim szowinistą, co zdaje się, potwierdza pani wyobrażenie o mnie. – Przebiegł oczyma po jej twarzy i brązowym kostiumie. – Widzę, że nie przywiązuje pani większej uwagi do wyglądu zewnętrznego.
Śmieszne, ale coś się w niej obruszyło. Już dawno przyzwyczaiła się do tego, że mężczyźni cenią w niej przede wszystkim zdolności i charakter, więc dlaczego tym razem tak ciężko przyszło jej się zmierzyć z tą wyrażoną dość brutalnie, lecz oczywistą i bezsporną oceną jej osoby?
– Tak, ma pan rację. Nie robię się codziennie na bóstwo.
Przeczesał palcami orzechowe włosy.
– Zdaje się, że zachowałem się nietaktownie? – Powiedziane to zostało takim tonem, jakby to ona ponosiła odpowiedzialność za jego brak taktu.
Próbowała uśmiechnąć się, ale z mizernym skutkiem.
– Proszę nie traktować tego w ten sposób. To prawda, raczej unikam makijażu. Oto nowe wydruki, panie Yorke.
Wziął teczkę, patrząc gdzieś ponad jej głową.
– Widzę, że panna Lovejoy holuje nową długonogą kandydatkę.
Holly oparła się pokusie spojrzenia ze siebie.
– Zatem żegnam pana z nadzieją, że zgrabne nogi okażą się tym razem miłym uzupełnieniem kompetencji. – Przebijająca w jej głosie nutka zjadliwości zaskoczyła ją.
Ethan Yorke również wydawał się nieco zaskoczony, lecz pozostawił rzecz bez komentarza.
– Dziękuję, panno Adams. To wszystko.
Odwróciwszy się, Holly zobaczyła pannę Lovejoy, która wyglądała na nieco zmęczoną, w towarzystwie młodej wysokiej brunetki o tak olśniewających zębach, że mogłaby zjadać nimi mężczyzn na surowo.
Oby zatopiła je również w jego gardle, pomyślała Holly. Im lepiej poznawała tego człowieka, tym mniej go lubiła.
Przez resztę dnia próbowała nie myśleć o nowym prezesie. Zabrał jej już i tak mnóstwo czasu i nie miała zamiaru poświęcać mu ani sekundy więcej. Na szczęście znajdował się siedem pięter nad nią i na pewno zaprzątnięty był testowaniem kandydatek na osobistą sekretarkę.
O siedemnastej, gdy właśnie porządkowała biurko, wezwał ją do swego gabinetu jej bezpośredni szef, pan Haslett.
Był to mężczyzna pokaźnych rozmiarów, o kaczkowatym chodzie i twarzy smutnego klowna. Teraz miał minę jeszcze smutniejszą niż zwykle.
– Nasz prezes, pan Yorke, chciałby cię widzieć, Holly. Oczywiście, mam na myśli młodego Yorke’a, gdyż stary ostatecznie wycofał się z interesów i resztę życia chce spędzić na grze w golfa.
Holly spojrzała na zegarek.
– Wybieram się właśnie do domu.
– Przykro mi. Rozumiem cię, ale słyszałem, że z tym młodym lepiej nie zaczynać. Jeśli o coś prosi, to najrozsądniej będzie spełnić jego prośbę. A poza tym – tu popatrzył na Holly wzrokiem tak przejmująco smutnym, że aż serce się krajało – będzie to dla ciebie ze sporą korzyścią.
Holly nie widziała żadnej korzyści w fakcie, że spóźni się na pociąg, ale nie miała wyboru. Odmowa mogła być równoznaczna z utratą pracy. Wolność pracownika miała granice zakreślone przez kaprys lub zły humor pracodawcy. Jak wszystko na tym świecie, była to zatem względna wolność.
Wchodząc do sekretariatu zauważyła, że cerbera ciągle nie ma.
– Proszę wejść – rozległ się przyjazny głos – i nie stać tak w drzwiach.
Boże, ten człowiek stał się wręcz nie do wytrzymania. Teraz już wszystko w nim drażniło ją i nastrajało wrogo.
Weszła.
Siedział za olbrzymim biurkiem, rozparty w fotelu niczym jakiś pasza. Za oknem wyłożonego białym dywanem gabinetu rysowały się kopuły kościoła Świętego Pawła.
– Więc po raz trzeci dzisiaj spotykamy się, panno Adams. – Uśmiechnął się, czym przypomniał jej wilka oblizującego się na widok gąski. – Chcę przede wszystkim powiedzieć, że wykonała pani dla mnie dobrą robotę.
– Dziękuję – odparła oschłym tonem, zadając sobie pytanie, czy tylko dlatego ma się spóźnić na pociąg, że musi wysłuchiwać czegoś, czym i tak wiedziała.
Złożył dłonie tak, że tylko palce dotykały się opuszkami opuszkami.
– Od jak dawna pracuje pani w firmie?
– Od pięciu lat. Przyszłam tu zaraz po szkole.
– A więc dość szybko wspinała się pani po szczeblach urzędniczej kariery. Czy jest pani ambitna, panno Adams?
Zmarszczyła brwi.
– Nie wiem. Być może. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym. W każdym razie nie czyham na fotel pana Hasletta, jeśli o to panu chodzi.
– Jestem jak najdalszy w tej chwili od rozporządzania fotelem pani szefa. Proszę usiąść. – Kiedy zaś zwlekała z zajęciem wskazanego jej miejsca, dodał: – Proszę się nie obawiać, to nie jest krzesło elektryczne.
Skwitowała ten niby-żart bladym uśmiechem. Najwyraźniej tłumaczył jej wahanie skrępowaniem bądź zdenerwowaniem, nie zaś całkiem usprawiedliwioną obawą, że znów obarczy ją jakąś dodatkową pracą.
Usiadła, zakładając nogę na nogę. Przyjęła pozycję możliwie najswobodniejszą, aby pokazać mu, że nie brak jej pewności siebie.
Ale on, dostrzegła to natychmiast, zauważył przede wszystkim jej nogi. Nie musiała się ich wstydzić. Z drugiej jednak strony nie leżało w jej charakterze obnosić się z tym, co miała najlepszego.
Pamiętała, co myślał pan Yorke o ładnych kobiecych nogach. Po trosze więc prowokacyjnie, po trosze z zażenowaniem, wyciągnęła prawą nogę i zaczęła bacznie przyglądać się czubkowi pantofla.
Kiedy po chwili przeniosła wzrok na prezesa, stwierdziła, że jest setnie rozbawiony.
I pomyśleć tylko, że wezwałem tu panią w nadziei, iż tego piekielnego dnia nie będę już więcej oglądał kobiecych wdzięków. – Potrząsnął głową z niedowierzaniem. – Nawiasem mówiąc, bardzo ładne, panno Adams.
Podziękowała, wkładając w swój głos kilkakrotnie więcej siły, niż było to potrzebne.
– Ale pamiętając o pani innych zaletach, zapytam, czy chciałaby pani u mnie pracować?
– Przecież już pracuję. – Pytanie trochę zbiło ją z tropu.
Lekko pochylił się ku niej nad blatem biurka.
– Uściślę więc. Co by pani powiedziała na propozycję pracy jako moja sekretarka i asystentka?
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]