[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne Oliver
Uparty arystokrata
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Steve Anderson chciał się wreszcie wyspać. Ostatnią rzeczą, jaką życzył
sobie zobaczyć po męczącym dniu, kiedy to zmagał się z usterką w systemie
alarmowym klienta, była sportowa honda zaparkowana przed domem, w któ-
rym mieszkał razem z siostrą. Annelise Duffield, córka doktora Marcusa Duf-
fielda, znanego i szanowanego w Melbourne kardiochirurga, przyjechała tym
samochodem, aby odwiedzić swoją najlepszą przyjaciółkę, a to znaczyło, że jej
obraz znów zakłóci jego sen.
Minął srebrne cacko, ekstrawagancki prezent podarowany jej przez rodzi-
ców na dwudzieste pierwsze urodziny, i sposępniał, zły na siebie, że nadal tak
dobrze pamięta tamten wieczór.
Przez ostatnie trzy lata prawie się nie widywali. Annelise z rodzicami wy-
jechała z Australii na osiemnaście miesięcy. Kiedy pewnego razu przypadkiem
się spotkali, dała mu jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie jego towarzy-
stwa. Od tamtej pory, kiedy tylko mógł, obserwował ją ukradkiem. Czuł do
niej fizyczny pociąg, ale też w jej obecności zupełnie się gubił.
Wchodząc do domu, od razu poczuł jej zapach. Francuskie perfumy, po-
myślał. - Cała ona.
Siostra i przyjaciółka siedziały w kuchni pochłonięte rozmową nad ka-
wałkiem sernika. Nie zdawały sobie sprawy z jego obecności. Wiedział, że
powinien pójść prosto na górę i wziąć prysznic, ale zamiast tego oparł się o
framugę drzwi i obserwował Annelise. Światło lampy rozjaśniało jej wydatne
kości policzkowe. Kasztanowe włosy okalały owalną twarz. Ideał. Ale najbar-
dziej przyciągały go jej oczy. Ni to zielone, ni niebieskie. To one prześladowa-
ły go w snach. Zirytowany, rzucił szorstko:
- Cześć.
Annelise natychmiast odwróciła głowę w jego stronę i spojrzała czujnie.
Jeszcze bardziej go to rozzłościło.
- Nakarmicie głodnego? - zapytał, siląc się na uprzejmość.
Jej spojrzenie zlodowaciało. Wyjęła łyżeczkę z ust, zostawiając smużkę
kremu na dolnej wardze. Nie mogąc się powstrzymać, dotknął swoich ust w
tym samym miejscu. Nie spuszczała z niego wzroku. Cindy, zupełnie nieświa-
doma tego, co się dzieje, zerwała się z krzesła i wspięła na palce, żeby ucało-
wać brata.
- Jasne, że tak. Miałam nadzieję, że wrócisz, zanim Annie wyjdzie.
Nagle wszystko wróciło do normy: Annelise wyglądała słodko i niewin-
nie jak lukier na weselnym torcie.
- Co słychać, Annelise?
- Steve...
Odniósł wrażenie, że z trudem wypowiadała jego imię. Zapach jej perfum
znów otulił go jak letnia bryza. Miała na sobie ciemne spodnie i sweterek w
paski. Włosy lśniły złotymi pasemkami. Na jej twarzy wykwitł delikatny ru-
mieniec i Steve zauważył zmarszczkę między idealnymi brwiami. Wyglądała,
jakby szykowała się do ucieczki.
- Nie przeszkadzajcie sobie. To chyba ważna rozmowa. - Przytrzymał
wzrok Annelise, zastanawiając się jednocześnie, jak by to było choć raz zoba-
czyć uśmiech na jej twarzy przeznaczony tylko dla niego.
- Proszę. Twój ulubiony.
- Dzięki, siostrzyczko. - Odkroił kawałek sernika prosto z pudełka.
- To faktycznie ważne - nawiązała Cindy. - Annie chce jechać w środę do
Surfers Paradise, zupełnie sama. Właśnie usiłuję jej to wybić z głowy. - Steve
pochwycił zaniepokojone spojrzenie siostry.
No, to powodzenia, pomyślał. Zauważył, że Annie zawsze chodzi wła-
snymi drogami, ale zgadzał się z siostrą - żadna kobieta nie powinna podróżo-
wać sama przez cały kontynent. Przeszło mu przez myśl, że to nie jego pro-
blem, ale nie dawało mu to spokoju.
Nerwowo zacisnął szczęki.
- Podejrzewam, że twojemu ojcu nie bardzo się to podoba.
- Mam dwadzieścia cztery lata. To chyba wystarczająco dużo, żeby sa-
modzielnie podejmować pewne decyzje.
Niektórzy nigdy nie są wystarczająco dojrzali, żeby sami o sobie decy-
dować, pomyślał. Czy nie przyszło jej do głowy, że po śmierci matki, która
odeszła niespełna pięć tygodni temu, ojciec może jej potrzebować? Powinna
być teraz przy nim.
- Podejmując niektóre decyzje, trzeba mieć na uwadze potrzeby innych. -
Starał się, by jego głos nie zabrzmiał zbyt ostro. Przez chwilę wydawało mu
się, że zobaczył w jej oczach coś więcej niż ból.
- Steve... - Cindy pogładziła jego ramię. - Bądź wyrozumiały. Wiesz, że
Annie przeżywa teraz trudne chwile.
Omiótł wzrokiem kształty Annelise, ukryte pod obcisłym sweterkiem, i
zacisnął pięści. Cindy poklepała go po ramieniu.
- Wiem, że wybierasz się do Brisbane w interesach i pomyślałam sobie,
że może pojedziesz z Annie i się nią zaopiekujesz?...
Annelise zakrztusiła się kawałkiem ciasta i wbiła wzrok w Cindy.
Steve zamarł. Zaopiekować się? Poczuł ucisk w żołądku. Tylko ich dwo-
je. Cindy musiała wyczuć jego nastawienie, bo powiedziała przymilnie:
- Proszę, Steve. Sama bym pojechała, ale wiesz, że staram się o awans i
nie mogę teraz wziąć urlopu.
Spojrzał na zdumioną Annelise, która siedziała bez słowa.
- Nie sądzisz, że najpierw powinnaś spytać przyjaciółkę, co o tym myśli?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]