[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kim Lawrence
Pod niebem Toskanii
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Powiew wiatru uniósł spódnicę Diany, gdy śmigłowiec z ich gośćmi wzbił się
w powietrze. Jej mąż - musiały minąć trzy miesiące, zanim była w stanie tak go
nazywać, nawet w myślach - zaśmiał się. Z błyskiem rozbawienia w ciemnych
oczach obserwował jej gorączkowe wysiłki, by obciągnąć materiał na udach.
Rzuciła mu niechętne spojrzenie. Drżały jej ręce, gdy próbowała przygładzić
potargane rude włosy. Nie było to łatwe zadanie - loki, nasuwające na myśl portrety
prerafaelitów, były wyjątkowo nieposłuszne.
Mąż nie próbował nawet uporządkować zmierzwionej, ciemnej czupryny, ale
i tak wyglądał wspaniale.
Cudowny, ekscytujący śródziemnomorski koloryt, mroczna twarz upadłego
anioła i wysoka, muskularna sylwetka - Gianfranco Bruni po prostu musiał wy-
glądać wspaniale!
Gianfranco uniósł ciemną brew i spojrzał na Dianę, wyginając wargi w kpią-
cym półuśmiechu.
- Co ma znaczyć ten tajemniczy uśmieszek,
cara mia
?
Zadrżała, gdy obrysował kontur jej ust czubkiem palca, i uniosła ku niemu
twarz. Wtuliła zarumieniony policzek w zagłębienie jego dłoni i spojrzała na męża
przez rzęsy, zachwycając się idealną symetrią kości policzkowych, ciemnym aksa-
mitem oczu, zmysłowym wykrojem ust.
- Po prostu od czasu do czasu muszę się uszczypnąć. To wszystko wydaje się
takie nierealne.
Delikatnie zarysowane brwi Gianfranca zbiegły się.
- I posiniaczyć taką nieskazitelną skórę?
Przełknęła ślinę - stłumiony żar w jego ciemnych oczach sprawił, że żołądek
podjechał jej do gardła, a serce zaczęło bić gwałtownie.
- Nie mogę zebrać myśli, kiedy tak na mnie patrzysz, no i mamy gościa - za-
protestowała.
Jej serce zamarło na chwilę, kiedy błysnął białymi zębami w szelmowskim
uśmiechu, pogłębiającym seksowne zmarszczki wokół ciemnych, zuchwałych oczu.
- Carlę? - Zachmurzył się i wymownie wzruszył ramionami. - Nie rozumiem,
dlaczego ją zaprosiłaś. Ten weekend miał być przeznaczony na odświeżenie kon-
taktów z Angelem i Kate.
Diana wytrzeszczyła oczy z niedowierzaniem.
- Ja ją zaprosiłam?
Gianfranco nie tylko sam wystosował zaproszenie do tej atrakcyjnej brunetki,
ale zapomniał nawet wspomnieć o tym żonie!
Więc gdy ta kobieta pojawiła się, wymuskana jak zwykle, z nieprawdopo-
dobną ilością bagażu - zdaniem Diany bardziej stosowną w przypadku dwumie-
sięcznego rejsu luksusowym statkiem niż zwykłego weekendu na wsi - musiała za-
reagować szybko i udawać, że wie o wszystkim.
Gianfranco też nie ułatwił jej tej sytuacji, kiedy ociekając wodą, wydźwignął
się na rękach z basenu i stanął twarzą w twarz z kobietą, obserwującą go zza szkieł
markowych ciemnych okularów.
Jego „Co tu robisz, Carlo?" raczej nie kojarzyło się z życzliwym przywita-
niem.
Właściwie powiedział to po włosku, ale Diana na tyle opanowała ten język, że
mogła wyłapać sens nawet szybkiej rozmowy. Wątpiła, by zdołała przyswoić sobie
właściwy akcent, Gianfranco jednak przysięgał, że jej akcent jest wyjątkowo sek-
sowny.
Niezupełnie mu wierzyła, ale pochlebiało jej, gdy słyszała, że jest seksowna.
- Wiem, że się przyjaźnicie, ale czasami chciałbym mieć żonę tylko dla siebie.
- Przyjaźnicie?
Dianę ogarnęło poczucie winy. Powinna uważać kuzynkę Gianfranca za
przyjaciółkę; od chwili, gdy się pojawiła, zadawała sobie wiele trudu, aby Diana
czuła się jak u siebie.
Gdyby nie taktowne sugestie Carli, popełniłaby wiele niezręczności. Prawdę
mówiąc, i tak je popełniła, ale dlatego tylko, że nie zawsze akceptowała jej dobre
rady.
To Carla udzieliła jej wyjaśnień na temat pięknej i ponętnej młodej kobiety,
klejącej się do Gianfranca w tańcu, podczas gdy wszyscy, których o nią pytała,
zmieniali temat lub udawali nieświadomych.
Carla wyjaśniła, że blondynka i Gianfranco romansowali ze sobą od czasu do
czasu. Wyglądało na to, że wracali do siebie, kiedy to obojgu było wygodne.
- W gruncie rzeczy
to bardziej przyzwyczajenie niż prawdziwy związek -
zbagatelizowała sprawę Włoszka.
I jedynie Carla nie zamykała się w sobie na wspomnienie Sary, pierwszej żo-
ny Gianfranca i matki jego syna.
- Uwielbiał ją - wyznała, kiedy weszła do pokoju i zobaczyła, że Diana przy-
gląda się oprawionemu w ramy portretowi, wykonanemu przez sławnego fotografa.
Przedstawiał on nowo narodzonego Alberta w ramionach matki, wyglądającej
jak promienna i łagodna Madonna.
Nie było to nic nowego, ale i tak Dianę ogarnęło przygnębienie.
Gdyby tu, we Włoszech, mogła uznać kogoś za przyjaciela, musiałaby to być
Carla. A jednak nigdy nie czuła się swobodnie w towarzystwie wytwornej Włoszki.
- Powinniśmy wrócić do domu. Carla została sama. - Przygryzła wargę i
skrzywiła się. - Mam wrażenie, że trochę ją zaniedbaliśmy w ten weekend - stwier-
dziła z poczuciem winy.
Jak tylko Angelo i Kate przyjechali, mężczyźni zmienili garnitury na dżinsy i
T-shirty i wyruszyli konno w góry. Całkiem zrozumiałe, że będąca w zaawanso-
wanej ciąży żona Angela nie była w stanie poruszać innych tematów poza ciążą i
porodem.
- Carla nie jest typem kobiety, która dobrze czuje się w towarzystwie innych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]