[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne McAllister
Noc w Montanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie wiem, co to za list, proszę pana - oświadczyła pani Upham, trzymając z
odrazą w dwóch palcach poplamioną i podartą bladoniebieską kopertę. - Jest bar-
dzo... brudny.
Jak zwykle posortowała już resztę poczty i rozłożyła starannie na biurku
Flynna. Największy stos stanowiła korespondencja dotycząca posiadłości, nieco
mniejszy - listy od czytelników i wydawców, a w trzecim znalazły się listy od jego
matki i brata, którzy nie uznawali korzystania z telefonów ani e-maili.
Gdyby podobnie można było uporządkować moje życie - pomyślał z wes-
tchnieniem Flynn.
Obecnie obracało się ono w kręgu Dunmorey - liczącego sobie pięćset lat wil-
gotnego i niszczejącego zamku, pełnego portretów przodków, którzy przyglądali
się pogardliwie jego wysiłkom, by ocalić tę ruderę przed popadnięciem w komplet-
ną ruinę - oraz należących do posiadłości farm i terenów uprawnych, oddanych w
dzierżawę. W Dunmorey mieszkali też jego brat Dev, wielki miłośnik koni, snujący
śmiałe plany odtworzenia stadniny, których jednak nie mógł urzeczywistnić z po-
wodu braku pieniędzy, oraz matka, od śmierci męża powtarzająca Flynnowi nie-
ustannie: „Musimy znaleźć ci żonę".
Popatrzył na pogniecioną kopertę, którą pani Upham najchętniej wyrzuciłaby
do kosza. Jego staroświecki i pedantyczny ojciec, ósmy hrabia Dunmorey, z pew-
nością by tak uczynił. Kiedyś wyrzucił list, który Flynn nagryzmolił do niego na
skrawku papierowej torby ze strefy działań wojennych, gdzie pracował nad kolej-
nym tomem reportaży. „Nie miałem cierpliwości odcyfrowywać twoich bazgrołów"
- oznajmił później synowi.
Nawet teraz, po śmierci ojca, w głowie Flynna niemal nieustannie rozbrzmie-
wał jego gderliwy głos, utyskujący: „Wiedziałem, że sobie nie poradzisz".
Nie poradzisz sobie z uratowaniem zamku i zostaniem godnym dziedzicem
posiadłości, dziewiątym hrabią Dunmorey - pomyślał.
- Proszę pana? - odezwała się ponaglająco pani Upham.
Zacisnął szczęki i podniósł na nią wzrok znad rachunków. Jakby nie liczyć,
nie starczy mu pieniędzy na pokrycie zamku nowym dachem i wyremontowanie
stajen, zanim Dev sprowadzi z Dubaju świeżo nabytego arabskiego ogiera.
Już prędzej jego nowa książka, która w przyszłym miesiącu ma się ukazać w
Stanach, trafi na listę bestsellerów „New York Timesa". Przynajmniej posiadał ta-
lent literacki - dar przeprowadzania wnikliwych wywiadów i pisania demaskator-
skich reportaży. Działał na tym polu z powodzeniem, zanim śmierć ojca odmieniła
całkowicie jego życie.
Miał wówczas zupełnie inne plany na przyszłość, a poza tym jako młodszy
syn nie spodziewał się nigdy, że odziedziczy rodową posiadłość. Postanowił jednak
podjąć próbę uratowania tego posępnego irlandzkiego zamczyska - choć robił to
wbrew sobie, powodowany wyłącznie poczuciem obowiązku i chęcią udowod-
nienia zmarłemu ojcu, że sprosta wyzwaniu.
- Wyrzucę tę obrzydliwą kopertę, dobrze? - powiedziała pani Upham i nie
usłyszawszy sprzeciwu, cisnęła ją do kosza. - I może przyniosę panu filiżankę her-
baty? Pański ojciec zawsze pił herbatę podczas przeglądania korespondencji.
- Nie, dziękuję - odrzekł stanowczo Flynn.
Zorientował się już, że chociaż w oczach pani Upham nigdy nie dorówna oj-
cu, to jednak ta starsza kobieta uznawała jego autorytet.
- Jak pan sobie życzy - powiedziała, skłoniła głowę i wycofała się z pokoju.
Flynn ponownie przejrzał liczby w księgach rachunkowych, lecz wciąż nie
sumowały się one w kwotę, jakiej potrzebował. Wreszcie westchnął, przetarł oczy i
przeciągnął się. Za godzinę miał się spotkać przy stajniach z przedsiębiorcą budow-
lanym i omówić prace, jakie trzeba wykonać, zanim za dwa tygodnie Dev przywie-
zie ogiera.
Ponieważ ten koń jest czempionem i wygrywając wyścigi, może przynieść
spore zyski, więc remont stajen stanowił absolutny priorytet. Dotychczasowe do-
chody ze stadniny oraz tantiemy za książki Flynna nie wystarczały do utrzymania
Dunmorey.
Zamek należał do rodziny od przeszło trzech stuleci i w tym czasie doświad-
czył zarówno wzlotów, jak upadków. Zdaniem Flynna, ucieleśniał rodowe zawoła-
nie:
Eireoidh Linn
, co po irlandzku znaczyło mniej więcej: „Pokonamy wszelkie
przeciwności".
Do tej pory to się udawało i jego przodkowie uniknęli konieczności sprzedaży
zamku. Flynn nie zamierzał być tym, który się podda.
Jednakże teraz pocztą nadeszły kolejne słone rachunki do zapłacenia oraz
równie przygnębiająco wysoka wycena kosztów renowacji. Zaciągnął już pożyczkę
pod zastaw posiadłości, by móc odtworzyć stadninę. Liczył, że dzięki temu sytuacja
finansowa się poprawi, zwłaszcza jeśli w dodatku jego książka będzie się dobrze
sprzedawać. Tymczasem zaś...
Wstał i przespacerował się przez pokój. Gdy wrócił do biurka, jego wzrok
padł na tę brudną i zmiętą kopertę na dnie kosza. To z pewnością nie był rachunek,
wycena, zawiadomienie o aukcji farmy ani zaproszenie na przyjęcie do którejś z
okolicznych posiadłości.
List był do niego. Dostrzegł, że wielokrotnie go przeadresowywano. A więc
to wieść z odległej przeszłości...
Wyjął kopertę z kosza. Pierwotnie wysłano ten list na adres redakcji nowojor-
skiego magazynu „Incite". Niegdyś pisywał krótkie artykuliki do tamtejszej rubryki
towarzyskiej, lecz sześć lat temu zrezygnował i wyjechał, by zrelacjonować aukcję
koni w mieścinie Elmer w stanie Montana. Ojciec często ubolewał, że jego syn tra-
ci czas na takie bzdury, zamiast opisywać naprawdę ważne wydarzenia.
Flynn przebiegł wzrokiem następne przekreślone adresy na kopercie, stano-
wiące dowód, że jednak później zajął się ważkimi sprawami: Afryka, Indie
Wschodnie, zachodnia i centralna Azja, Ameryka Południowa, Bliski Wschód...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]