[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Helen Brooks
Flirt w Londynie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Jak mogłaś wystawić za drzwi takiego
wspaniałego faceta? Biedny chłopiec. Gdyby na świecie istniała sprawiedliwość, to
przyszedłby teraz do mnie, choćby po to, żeby mi się wypłakać w mankiet.
Siedząca na miękkiej sofie obitej kremową skórą Liberty Fox przyglądała się
matce spod na wpółprzymkniętych powiek.
- Wróć do rzeczywistości, mamo - powiedziała obojętnie. Wiedziała, że tylko
obojętność może zirytować Mirandę, dlatego z całych sił trzymała nerwy na wodzy.
- Przede wszystkim Gerard nie jest już chłopcem. Jest mężczyzną, a ponieważ mnie
zdradzał, więc zakończyłam tę znajomość. To wszystko.
- Ale przecież przyniósł kwiaty i czekoladki, przepraszał, a nawet obiecał, że
to się już nigdy więcej nie powtórzy. Trzeba było dać mu jeszcze jedną szansę. Ge-
rard jest taki przystojny!
- Owszem, jest przystojny - zgodziła się Liberty z tą samą udawaną nonsza-
lancją. - Niestety, nieprzystojnie się zachowuje. Krótko mówiąc, Gerard nieodwo-
łalnie przeszedł do historii. Dla mnie wierność jest bardzo istotna, mamo.
- Nigdy cię nie zrozumiem, Liberty. - Miranda pokręciła głową. - Jesteś
straszliwie drobiazgowa. Jak twój ojciec.
Spokojnie, tylko spokojnie, powtarzała sobie w myślach Liberty. Ona mnie
prowokuje, chce, żebym zrobiła awanturę.
Wypiła łyk doskonałej kawy. Jej matka wszystko musiała mieć doskonałe,
nawet kawę. Tylko córka jej się nie udała, toteż irytowanie jej sprawiało Mirandzie
niewysłowioną przyjemność. Wiedziała, że jeśli wszystko inne zawiedzie, zawsze
może dopiąć swego, wyrażając się pogardliwie o swym pierwszym mężu, który był
ojcem Liberty.
- Jestem dumna z tego, że można mnie przyrównać do taty - powiedziała Li-
berty z niezmąconym spokojem.
- Nie wątpię. - Miranda wydęła usta jak rozkapryszone dziecko. - Oczywiście
ze mną nie należy cię porównywać.
Nie chciała awantury. Nawet drobnej sprzeczki wolałaby uniknąć. I bez tego
bardzo cierpiała. Czym innym było pokazywać matce uśmiechniętą twarz, a zupeł-
nie czym innym poradzić sobie ze zdradą Gerarda. Liberty nie rozumiała, jak on
mógł spotykać się z inną kobietą, podczas gdy jej samej codziennie deklarował do-
zgonną miłość.
Dopiła kawę, wzięła z salaterki czekoladkę. Jak nigdy potrzebowała teraz po-
cieszenia. Dieta nie była w tej chwili najważniejsza.
- Nie jesteśmy do siebie podobne, mamo - powiedziała. - Zawsze bardzo się
od siebie różniłyśmy.
- Co racja, to racja - zgodziła się Miranda, a potem zapadła cisza.
Liberty spojrzała na poirytowaną matkę. Miranda wyglądała najwyżej na
trzydzieści lat, choć za kilka miesięcy miała obchodzić pięćdziesiąte urodziny.
Operacje plastyczne, gimnastyka i ścisła dieta, powodowane obsesyjnym pragnie-
niem pozostania wiecznie młodą, sprawiły, że twarzy i figury mogłaby jej pozaz-
drościć niejedna gwiazda filmowa.
Miranda każdemu mężczyźnie umiała zawrócić w głowie. Drobna naturalna
blondynka o gładkiej jak porcelana skórze i błękitnych oczach miała za sobą cztery
małżeństwa. Aktualnie była w trakcie piątego rozwodu. Po każdym z nich stawała
się coraz bogatsza, czego właściwie należało się spodziewać od samego początku.
W końcu swego pierwszego męża, ojca Liberty, porzuciła dla bogatego finansisty, a
potem już parła naprzód bez przeszkód, jak lodołamacz.
- Muszę zmykać - powiedziała Liberty. - O drugiej mam ważne spotkanie.
Wstała, jej stopy zanurzyły się w puszystym dywanie. Czuła się, jakby brnęła
w błocie. Mirandzie bardzo się podobało wielkie mieszkanie piątego męża, wypo-
sażone w meble ze szkła i chromu, z oknami wychodzącymi na Tamizę, natomiast
Liberty nie umiała o nim myśleć inaczej niż jako o akwarium. Urządzone z przepy-
chem, ekstrawaganckie i bardzo drogie akwarium, ale tylko i wyłącznie akwarium.
Zimne i bez wyrazu nie nadawało się na mieszkanie dla ludzi.
- Pewnie jedna z tych twoich okropnych spraw. - Miranda zmarszczyła ślicz-
ny nosek.
- Tak, to spotkanie służbowe - przyznała Liberty.
Matka nie mogła jej wybaczyć, że została adwokatem, zamiast znaleźć sobie
bogatego męża i prowadzić przyjemne życie bez żadnych obowiązków.
- Co mam powiedzieć Gerardowi, jeśli przypadkiem bym się z nim spotkała?
- Miranda jeszcze raz spróbowała dopiec córce. - To ja cię z nim zapoznałam, więc
w pewnym sensie czuję się odpowiedzialna za tego miłego chłopca.
To właściwie powinno wszystko wyjaśnić. Liberty tylko ten jeden raz zdecy-
dowała się spotkać z człowiekiem należącym do towarzystwa Mirandy i proszę, co
z tego wyszło.
- Zapytaj go, jak się miewa... - Liberty udała, że szuka w pamięci nazwiska. -
Jak się miewa Alexia Lemaire. A gdyby nie mógł sobie przypomnieć, kto to taki, to
mu podpowiedz, że to ta młoda dama, z którą zabawiał się w łóżku, kiedy odwie-
dziłam go bez uprzedzenia.
- Gerard ma gorącą krew - powiedziała Miranda. - Takim mężczyznom zda-
rzają się romanse, ale one zupełnie nic nie znaczą
Dla niej rzeczywiście były bez znaczenia. Miranda wiele razy była „tą trze-
cią", toteż słowo „niewierność" po prostu nie znajdowało się w jej słowniku.
- Do zobaczenia, mamo. - Liberty nie miała ochoty kontynuować tematu. Le-
ciutko musnęła ustami oba policzki matki. Był to jedyny objaw czułości, na jaki
Miranda zezwalała. - Zadzwonię do ciebie później.
Znalazłszy się na ulicy, wciągnęła w płuca chłodne powietrze. Było w nim
mnóstwo spalin, pyłów i zanieczyszczeń, jak zwykle w wielkim mieście, ale w po-
równaniu z duszną atmosferą przegrzanego i pachnącego mocnymi perfumami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]