[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sharon Kendrick
Milioner z Rzymu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie chciała być tutaj.
Mimo lodowatego powiewu klimatyzacji Aisling czuła stróżkę potu spływają-
cą między piersiami. To on tak na nią działa. Na wszystkie kobiety, zresztą. Niektó-
rzy nazywali to urokiem, inni manipulacją. Bez względu na to, co to było, miało
ogromną siłę.
- Pani Aisling?
Głęboki głos Gianluki Palladia wkradł się w jej myśli. Przybrała spokojny
wyraz twarzy, zanim odwróciła się od dużego okna i spektakularnego widoku na
rzymski horyzont ku ciemnowłosemu mężczyźnie siedzącemu za biurkiem. Nazy-
wali go
Il Tigre
- tygrys - był bowiem zawzięty i potężny, a polował zawsze w po-
jedynkę.
Dziś schował swoje legendarne pazury i wyglądał na zwierzę miejskie - grafi-
towy garnitur podkreślał szerokość jego ramion i szczupłe, sprawne ciało.
Bez względu na to, jak często Aisling musiała się z nim kontaktować, przy-
jemność, którą odczuwała na jego widok, nigdy nie malała. Ale to było niebez-
pieczne uczucie, nauczyła się więc je opanowywać. Profesjonalizm wymagał, by
okazywała mu obojętną twarz. Tak też zrobiła i teraz, uśmiechając się chłodno.
- Słucham?
- Zagubiła się pani w myślach - zauważył.
- Tylko... podziwiałam widok.
Gianluca miał swój własny, prywatny widok - od tyłu Aisling Armstrong wy-
glądała znacznie bardziej zachęcająco niż z przodu. Kiedy pochyliła się, by podzi-
wiać spektakularną panoramę, zarys jej bioder opiętych zupełnie nieciekawą spód-
nicą sugerował świetne ciało.
Choć raz wyglądała kobieco i łagodnie. To wrażenie znikło, gdy odwróciła się
i zobaczył jej surową twarz. No, ale przecież nie zatrudnił jej dla urody.
- Wspaniały, prawda? Najcudowniejszy na świecie. - Uśmiechał się jak czło-
wiek przyzwyczajony do tego co najlepsze. Jednak przez pewną słabość ludzkiej
natury nie doceniał tego, co przyszło zbyt łatwo.
Wzrok Gianluki powędrował do wznoszącej się za Aisling budowli z białego
marmuru, ozdobionej wieloma rzędami kolumn oraz licznymi statuami.
- A może najbardziej podoba się pani pomnik Wiktora Emanuela, który Rzy-
mianie złośliwie nazywają „weselnym tortem"? - zapytał.
Czyżby czarne oczy się z nią droczyły? A może to ona źle reaguje na temat
małżeństwa, po tym jak w ciągu jednego lata brała udział w trzech ceremoniach
ślubnych swoich przyjaciółek? Zostało jej po nich takie uczucie, jakby spóźniła się
na autobus, na który nawet świadomie nie czekała.
Spojrzała mu prosto w twarz, zastanawiając się, jak to możliwe, że jego
wzrok jest niemal łagodny, a jednocześnie bezwzględny. Uspokój się, powiedziała
sobie niemal z rozpaczą. Przestań o nim fantazjować. Ma piękne oczy, urodziwą
twarz, wspaniałe ciało i interesujący uśmiech. Cały jest pociągający - nawet ta jego
beztroska arogancja, z którą się obnosi. Ale to niezwykle bogaty playboy całkowi-
cie poza twoim zasięgiem, bądź realistką, Aisling.
- Wydawało mi się, że większość Rzymian porównuje go do sztucznej szczę-
ki.
Gianluca roześmiał się i wskazał jej krzesło. Podziwiał, że świetnie pracuje i -
choć z pewną niechęcią - że ma cięty język.
Nie myślał o zatrudnieniu kobiety do tak prestiżowej roli, jak łowca talentów
w dziale hotelowym swojego rozległego przedsiębiorstwa, ale bez wątpienia okaza-
ła się najlepszą kandydatką. A przecież stanowiła przeciwieństwo wszystkiego,
czego szuka w przedstawicielkach jej płci.
Z tymi zaciśniętymi ustami i lodowato błękitnymi oczami jest taka sztywna!
To prawda, ma ciemne rzęsy, ale czy nie zdaje sobie sprawy, że choćby odrobina
makijażu upiększa nawet najładniejszą kobietę? Często zastanawiał się, dlaczego
ukrywa włosy - ściąga do tyłu tak mocno, że wyglądają niemal jak hełm centuriona.
Co się robi, by taka osoba zachowywała się kobieco? - zastanawiał się.
- Porównuje pani ten wspaniały monument do sztucznej szczęki? - dopytywał
się, udając obrazę. - No, ale ja jestem Włochem i wolę bardziej romantyczną wer-
sję, pani nie?
Aisling nie zareagowała. Mając na względzie to, co o nim wie, podejrzewała,
że pan Palladio może mylić seks z romantycznością.
- Nie zastanawiałam się nad tym.
- Nie? Czy nie każda kobieta wyobraża sobie swój ślub i suknię, którą włoży
przy tej okazji?
Mogła się założyć, że tak jest istotnie, gdy on wchodzi w rachubę - nic dziw-
nego, że jest taki arogancki. I tak atrakcyjny. A czy to nie głównie dlatego nie czuła
się swobodnie? Jak to możliwe, że ona, ostrożna Aisling Armstrong, uległa tak
oczywistym wdziękom?
- Nie w dzisiejszych czasach - odparła obojętnie. - W istocie wiele kobiet mo-
głoby się poczuć obrażonych pana sugestią, że koncentrują się wyłącznie na ślu-
bach, kiedy jest tyle innych spraw, o których warto myśleć.
- Może pani do nich należy? Czy obraziłem panią?
Aisling potrząsnęła głową.
- Nie. Proszę się nie krępować i wyrażać swobodnie swoje opinie. Potrafię
być bardzo tolerancyjna wobec starodawnych zachowań, powinien pan to już wie-
dzieć.
Mimo - a może właśnie z powodu - jej sztywnej odpowiedzi, Gianluca znowu
się roześmiał. Nudził się. Perspektywa werbalnego pojedynku z tą kobietą, wyglą-
dającą jak bibliotekarka, wydawała mu się kusząca.
Wskazał dzbanek, który jego asystentka właśnie przyniosła.
- Proszę usiąść. Napijemy się kawy.
- Dziękuję - odparła Aisling, żałując, że dała wolne swojej sekretarce do koń-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]