[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alison Roberts
Dramatyczny dyżur
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Penelope Baker sięgnęła do telefonu, by połączyć się z centralą.
- Proszę zadzwonić na pager dyżurującego anestezjologa - rzuciła do słuchawki. Najlepiej, żeby był to Jeremy, pomyślała w duchu i czekała na odpowiedź.
Spojrzała przez ramię, czując, że za jej plecami sytuacja staje się napięta. Do tego konkretnego nieszczęśliwego wypadku przydzielono im do pomocy praktykantkę imieniem Chrissy. Biedaczka była sparaliżowana strachem. Kazano jej pomagać pielęgniarce odpowiedzialnej za kroplówki i przygotować aparaturę. Zapomniała zamknąć przewód. Gdy chwyciła go, by go rozplatać, ochlapała Penelope płynem fizjologicznym.
W głębi sali reszta personelu koncentrowała się na swoich zadaniach. Z szafy pancernej wyjmowano leki, odmierzano dawki, sprawdzano i podpisywano. Ktoś ustawiał lampy. Inna pielęgniarka sprawdzała stan respiratora. Zespół radiologiczny wkładał ołowiane kamizelki, a lekarze naciągali rękawiczki. Przygotowywano też aparaturę tlenową.
W chwili gdy zadzwonił telefon, Belinda Scott, odpowiedzialna za ten odcinek zadań, sprawdzała przewód dotchawiczy. Podniosła wzrok na Penelope, która, stojąc przy aparacie, niecierpliwie czekała na odpowiedź anestezjologa.
- Cześć, Jeremy. - Penelope zignorowała wymowne spojrzenie koleżanki. Nie zauważyła, że Chrissy potrąciła pudełko z kaniulami, które wysypały się na podłogę. Nie zwróciła nawet uwagi na lekki dreszczyk, jaki poczuła, słysząc niski głos Jeremy'ego. - Penelope Baker z urazówki - przedstawiła się bardzo oficjalnym tonem.
- Penny! Miło cię słyszeć! - Jeremy nie krył radości.
Jego ciepły głos brzmiał tak kusząco, że Penelope musiała wziąć głębszy oddech.
- Za chwilę będziemy mieli dziewiętnastolatka z licznymi urazami. Paralotniarz. Ma obrażenia szyi oraz głowy. Intubacja na miejscu wypadku nie udała się.
- Już do was idę.
Nie musiała nic więcej tłumaczyć. Jeremy natychmiast zmienił ton, rozumiejąc, że nie pora na flirt. Anestezjolog Jeremy Lane już koncentrował się na przypadku, podobnie jak cały zespół, z Penelope włącznie.
- Będą tu za cztery minuty - rzucił ktoś z zebranych.
Krzątanina ustała. Przestraszona Chrissy odsunęła się pod ścianę, ciągle zawstydzona swoją nieporadnością. Sala była przygotowana na przyjęcie pacjenta. Wszystkie drzwi, łącznie z tymi, które prowadziły na podjazd dla karetek, stały otworem, a cała ekipa czekała w pełnej gotowości.
Penelope wzięła głęboki oddech. Pomimo atmosfery mobilizacji i wyczuwalnego napięcia wszystko było pod kontrolą. Tę część swojej pracy lubiła najbardziej. Taki stan osiąga się tylko przy bardzo wysokim poziomie adrenaliny. Stawała się wówczas członkiem zespołu profesjonalistów w oczekiwaniu szansy zrobienia tego, co wszystkim dawało największą satysfakcję: uratowania ludzkiego życia.
Karetka już cofała się pod otwarte drzwi. Pielęgniarze natychmiast wyjęli nosze i przewieźli pacjenta bezpośrednio do sali operacyjnej. Był przywiązany do deski, co bardzo ułatwiło przeniesienie go na stół.
Belinda zdjęła przewód tlenowy z przenośnej butli. Penelope odsunęła pojemnik z kroplówką, aby nie przeszkadzał podczas rozcinania odzieży. Zawiesiła go na stojaku i sprawdziła drożność, po czym cofnęła się, by jedna z koleżanek mogła założyć pacjentowi elektrody do EKG, a druga zmierzyć ciśnienie. Sala ożywała, w miarę jak włączano sprzęt. Jednocześnie członkowie zespołu zaczęli wymieniać spostrzeżenia oraz informacje.
Penelope przeszła na swoje stanowisko przy wózku z lekami, które mogły okazać się potrzebne. Do jej obowiązków należało przygotowanie ich i opisanie. Pomimo ogromnego skupienia bacznie obserwowała, co dzieje się wokół.
- Pacjent nazywa się Richard Milne. Ma dziewiętnaście lat. Latał na paralotni, kiedy wiatr zniósł go na drzewo.
- Ciśnienie sto czterdzieści na osiemdziesiąt. - Belinda stała w głowach stołu i bacznie obserwowała ekrany monitorów.
- Jaki mamy wenflon? - rzucił doktor Mark Wallach pod adresem pielęgniarzy z karetki.
- Czternastka.
- Proszę przygotować drugą kroplówkę.
Penelope patrzyła, jak pielęgniarka kompletuje sprzęt, o który poprosił Mark. Chrissy zaś w milczeniu podziwiała, jak szybko i sprawnie można to zrobić.
- Chciał wyswobodzić się z uprzęży, żeby zejść z drzewa, ale się osunął i zawisł głową na szelkach - mówił pielęgniarz, zwracając się do szefa zespołu, doktora Jacka Hennesseya. - Wisiał tak długo, że stracił przytomność. Potem konar pękł i facet spadł na ziemię z wysokości mniej więcej sześciu metrów. Trochę wyhamował na niższych gałęziach. Dzięki Bogu na dole była trawa.
- Miał kask?
Drugi członek ekipy ratowniczej wysunął się do przodu.
- Kask jest z tyłu wgnieciony. Świadkowie twierdzą, że chłopak był przytomny.
- Tak było, kiedy do niego przyjechaliśmy - potwierdził pielęgniarz. - Nie stwierdziliśmy urazów neurologicznych. Złamanie kości udowej oraz prawego nadgarstka. W drodze do szpitala przytomność spadła do dziesięciu stopni na skali Glasgow. Ma kłopoty z oddychaniem.
Penelope popatrzyła na głowę pacjenta. Był półprzytomny. Miał zamknięte oczy, a w odpowiedzi na zadawane pytania cicho jęczał. Zdjęto mu kołnierz ortopedyczny. Jeremy z pomocą Belindy badał jego kark oraz drożność dróg oddechowych. Nie był zadowolony z tych oględzin. Mimo szumu aparatury Penelope słyszała świszczący oddech paralotniarza. Słyszała też wymianę zdań między anestezjologiem i Jackiem Hennesseyem.
- Poważny obrzęk. Odmy podskórnej na szyi nie stwierdziłem, ale obawiam się, że mogło dojść do pęknięcia tchawicy.
- Nasycenie krwi tlenem spadło do osiemdziesięciu pięciu procent.
Jack przeniósł wzrok na Jeremy'ego.
- Będziesz go intubował?
- Spróbuję. Z powodu odmy warto byłoby najpierw zajrzeć tam światłowodem, ale robiłem to i bez tego. Potrzebna będzie mi czyjaś pomoc.
Penelope zerknęła na Marka, który stał obok, przy wózku z lekami. Leżały tam rzędem podpisane strzykawki: ze środkiem uspokajającym oraz zwiotczającym i środkami nasercowymi, na wypadek gdyby przedłużająca się laryngoskopia wywołała zaburzenia pracy serca. Mark tylko skinął głową.
Belinda nadal trzymała głowę pacjenta, chroniąc jego kark, ponieważ na tym etapie nie można było wykluczyć uszkodzenia kręgosłupa. Jeremy podawał rannemu tlen, podczas gdy ktoś inny zaaplikował mu środek zwiotczający. Penelope ułożyła palce na szyi pacjenta, gotowa do uciśnięcia chrząstki pierścieniowatej. Ucisk tej części jabłka Adama zmniejsza ryzyko wymiotów i aspiracji podczas zabiegu. Co ważniejsze, przesuwa krtań, odsłaniając anestezjologowi pole widzenia.
Pomoc Penelope na niewiele się zdała. Jeremy dwukrotnie usiłował włożyć intubator do tchawicy.
- Nie da rady - oznajmił. - Oddychanie wspomagane. Sukcynylocholina będzie działała jeszcze przez godzinę. Nie obejdzie się bez tracheostomii.
Penelope ponownie nałożyła pacjentowi, który już był pod wpływem środka zwiotczającego, maskę tlenową.
- Nakłucie krtani? - Jack Hennessey podsunął inne rozwiązanie. - Wygląda na to, że uraz jest powyżej krtani.
- To dałoby nam zaledwie trzydzieści do czterdziestu pięciu minut efektywnej wentylacji, a zanim pacjent pojedzie na salę operacyjną, trzeba mu zrobić tomografię, aby wykluczyć uraz czaszki, oraz prześwietlić kręgosłup i miednicę.
- Akcja serca spada. Dziewięćdziesiąt - ostrzegła pielęgniarka.
- Ciśnienie sto pięćdziesiąt na dziewięćdziesiąt pięć.
Napięcie w sali podskoczyło. Te sygnały mogły zwiastować wzrost ciśnienia wewnątrzczaszkowego na skutek ciągle nierozpoznanego urazu. Należy jak najszybciej udrożnić drogi oddechowe.
- Sugerowałbym nacięcie krtani - wtrącił się Mark. - Mniej komplikacji niż w przypadku tracheostomii. W razie konieczności można przeprowadzić ją później, jeśli zajdzie konieczność operowania pacjenta.
- Zrobisz to?
Mark skinął głową i zerknął na Jeremy'ego.
- Chyba że ty masz na to ochotę.
- Zostawiam to w twoich rękach. Zmienię Penny przy masce, żeby mogła ci pomóc.
Przekazała mu sprzęt. Czyżby speszyła go ta nieudana próba intubacji? Czy jest niezadowolony z tego, że poczuł się zmuszony przekazać pacjenta w ręce nowego kolegi? Jeśli nawet tak było, nie dał po sobie poznać.
- Asystowałaś już przy tym zabiegu? - Mark zwrócił się do Penny.
- Nie. Ale wiem, gdzie jest zestaw do nacięcia. Zaraz go przygotuję.
Rozwinęła sterylną chustę z wysterylizowanymi instrumentami.
- Zdezynfekuj szyję - polecił jej Mark. - Następnie podamy mu jednoprocentową lignokainę.
Penelope wykonała polecenie.
- Stabilizuję chrząstkę - poinformował zebranych. - Teraz zrobię poziome nacięcie błony pierścienno-tarczowej. Skalpel.
Wszyscy wpatrywali się w ręce Marka. Taki zabieg nie zdarzał się często. Wallace wprawnym ruchem przeciął skórę na szyi pacjenta, odwrócił skalpel i włożył jego drugi koniec do nacięcia. Obrócił nim o dziewięćdziesiąt stopni.
- W ten sposób otwieram drogi oddechowe - wyjaśnił.
- Poproszę rurkę intubacyjną.
Penelope podała mu rurkę, po czym przygotowała nici. Obserwowała, z jaką wprawą zakładał szwy.
- Zaraz się dowiemy, czy poprawiło się nasycenie tlenem - Jeremy pokręcił gałkami respiratora. - Doskonale ci poszło - zwrócił się do Marka, który tylko skinął głową, po czym przystąpił do osłuchiwania klatki piersiowej pacjenta.
- Jak wyglądają źrenice? - zapytał Jack.
- Takie same. Reagują nieco wolniej niż poprzednio.
- Wobec tego możemy go już prześwietlić - uznał Jack. - Klatka piersiowa i miednica. Potem tomografia głowy i szyi.
Mark badał jamę brzuszną.
- Penny, zadzwoń na neurologię. Niech przyślą tu kogoś na konsultację. Ortopedię zawiadomimy później. Noga i ręka mogą poczekać.
Lekarze ustąpili miejsca technikom, którzy ustawiali aparaturę rentgenowską.
- Moim zdaniem klatka piersiowa i jama brzuszna są w porządku. - Mark zwrócił się do Jacka. - Uważam, że jest stabilny.
- Dzięki temu, że udało ci się udrożnić drogi oddechowe. Spisałeś się na medal.
- Dzięki. - Mark szukał wzrokiem Penelope. - Dziękuję ci za pomoc. Masz na imię Penny, prawda?
Penelope chciała mu pogratulować chirurgicznej precyzji, lecz on już był myślami przy pacjencie.
- Jak wygląda kość udowa?
- Proste złamanie. Pogruchotany nadgarstek. Poza tym tylko powierzchowne stłuczenia. Jest szansa, że nie pojedzie na salę operacyjną.
- Masz coś przeciwko sali operacyjnej? - zażartował Jeremy, podchodząc bliżej. Gdy Mark się odsunął, puścił oko do Penelope. - Uważam, że jest to wyśmienite miejsce. - Spojrzał na ścienny zegar. - I już tam pędzę.
- Mark zajmie się monitorowaniem oddychania. Jeremy, dzięki za pomoc.
Penelope patrzyła za odchodzącym anestezjologiem. Jeremy Lane był Australijczykiem i od paru miesięcy pracował w szpitalu Świętej Małgorzaty. Już pierwszego dnia zwróciła uwagę na wysokiego, pięknie opalonego blondyna. Zapewne wiele godzin spędził na australijskiej plaży i na desce surfingowej. Nie była jedyną kobietą, której wpadł w oko. I nie tylko ona zauważyła, że nie nosi obrączki.
Stłumiła westchnienie. Jeremy jest zabójczo przystojny. Nie miała mu jednak za złe, że tak pospiesznie opuścił salę. Na razie musi zadowolić się wymownym mrugnięciem oraz tym, że przydzielił jej odpowiedzialną funkcję podczas tego nietypowego zabiegu. Była bardzo zadowolona, ponieważ dane jej było brać udział w ciekawej akcji reanimacyjnej. Co więcej, można było mieć nadzieję, że pacjent wyjdzie z tej ryzykownej przygody bez większego szwanku.
- Skończyliśmy - oznajmił technik radiolog. - Zaraz będą do obejrzenia wszystkie zdjęcia.
- Nie pozostaje nam nic innego, jak zamknąć ten etap i wziąć się do nowej roboty - rzucił Jack. - Trzeba tu posprzątać.
- Niesamowite. Jak można tak po prostu podciąć komuś gardło?
- Mhm. - Penelope właśnie włożyła zakrwawiony skalpel do sterylizatora. - Wrzuć tu jeszcze tę maskę.
Belinda Scott odczepiła maskę od aparatury do sztucznego oddychania.
- Jest świetny, nie sądzisz?
- Kto?
- Mark Wallace. Ten nowy lekarz.
- Mhm. - Penelope zajęła się aparaturą ułatwiającą oddychanie. Odłączyła jednorazowe rurki, by wrzucić je do worka z odpadami. - Ciekawe, dlaczego Jeremy nie podjął się tego nacięcia?
- Może nie umiał - zadrwiła Belinda. Uśmiechnęła się, słysząc prychnięcie koleżanki. - Nie wygłupiaj się! Doskonale wiem, że uważasz naszego doktora Lane'a za wyśmienitego specjalistę!
Penelope milczała, zwijając poplamione chusty. Były z Belindą same w sali, którą należało przygotować na przyjęcie następnych pacjentów. Jeśli po tomografii Richard Milne będzie musiał wrócić na urazówkę, zostanie przewieziony do innego pomieszczenia, ale najprawdopodobniej przejmie go oddział intensywnej opieki.
Belinda przez chwilę obserwowała przyjaciółkę, po czym wróciła do uzupełniania leków w szafce. Pokręciła głową z wyrazem głębokiego zaniepokojenia na twarzy.
- Pen, jeśli tak bardzo zależy ci na tym facecie, to zrób coś.
- Na przykład co?
- Umów się z nim.
- Chyba żartujesz! Nigdy w życiu bym się nie odważyła!
- Dlaczego? Ja bym tak zrobiła.
- Wiem. - Popatrzyła zawistnie na koleżankę. - Dlaczego nie jestem taka jak ty? - Potrząsnęła kruczoczarny mi włosami, które opadały jej aż na ramiona.
- Musisz się bardziej starać. - Belinda uniosła brwi.
- Pamiętasz nasze noworoczne postanowienie? Sama wtedy powiedziałaś, że masz dosyć mężczyzn. „Są całkiem zbędni", to twoje własne słowa. Byłaś wtedy bardzo stanowcza.
- Za dużo wypiłam - mruknęła Penelope. - Upłynął dopiero miesiąc, odkąd Greg odszedł do tej małpy.
- Do Sharon - usłużnie przypomniała jej Belinda. - Greg rzucił cię dla swojej poprzedniej dziewczyny, a ty odchodziłaś od zmysłów.
- Wcale nie!
Belinda uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Wiem to najlepiej. Przecież mieszkałam z tobą. - Zamknęła szafkę na klucz. - Mówiłaś, że zrujnował ci życie.
- Już się pozbierałam.
- Owszem, dzięki naszemu noworocznemu postanowieniu. Na razie radzisz sobie całkiem nieźle. I tak trzmaj.
- Bindy, mamy listopad.
- Zbliża się Boże Narodzenie. I kolejny Nowy Rok.
- Belinda uśmiechnęła się szeroko. - Możemy odnowić naszą przysięgę.
- Jak ty to robisz? - westchnęła Penelope. - Zachowu jesz się tak, jakby faceci w ogóle cię nie interesowali, a oni nie dają ci spokoju.
- Bo niczego nie udaję. Nie zależy mi na nich. Ty także powinnaś przestać o nich myśleć. Kochaj ich i rzucaj. Oni też nas tak traktują. Żadnych zobowiązań.
- Skąd wiesz, że nie zależy mi na tych zobowiązaniach? Mam trzydzieści lat. Jestem ciotką pięciorga drobiazgu. Prawdę mówiąc, pięciorga i pół, ponieważ moja młodsza siostra jest w ciąży.
- Co słychać u Rachel? - Belinda ochoczo zmieniła temat. - Dawno się u nas nie pokazywała.
- Od kiedy jest w ciąży, rzadko ją widuję. - Penelope przygryzła wargi. - Chyba jestem zazdrosna - wyznała.
- Jest ode mnie młodsza o trzy lata, a ma wszystko, o czym ja marzę od dawna. Fantastycznego męża, dziecko w drodze... i jest blondynką. Belinda wybuchnęła śmiechem.
- To się ufarbuj!
- Raz to zrobiłam. Jak miałam piętnaście lat - prychnęła Penelope. - Wyglądałam koszmarnie. - Potrząsnęła głową. - To zamierzchła przeszłość. W moim wieku moja matka miała już czworo dzieci w wieku szkolnym!
- Koszmar. Wiem coś o tym.
- Przecież nie masz dzieci.
- Łaska boska. - Belinda wygaszała oświetlenie. - W dzisiejszych czasach można mieć dziecko po czterdziestce. Przed tobą jeszcze dziesięć lat wolności.
- Nie chcę wolności - oznajmiła Penelope z przekonaniem. - Chcę... - Westchnęła. - Chcę Jeremy'ego Lane'a.
- Nie widzę przeciwwskazań. Bierz go.
- Ale jak? - Penelope szła do drzwi z workiem z odpadami.
- Zostaw to mnie. Coś wymyślę. - Belinda ruszyła za nią. - Tylko nie wychodź za niego za mąż.
- Dlaczego?
- Czy po ślubie masz zamiar zmienić nazwisko na mężowskie?
- Chyba tak.
Na korytarzu minęły mężczyznę w średnim wieku, który trzymał przy twarzy zakrwawioną chustkę.
- Czy pomyślałaś, jak byś się nazywała, wychodząc za mąż za Jeremy'ego?
- Ciii... - Penelope rozejrzała się, lecz cały zespół był zajęty pacjentem. Nikt nie mógł usłyszeć niedyskretnego pytania Belindy. Mimo to Penełope zniżyła głos do szeptu. - Penełope Lane. Nie podoba ci się?
- „Penny Lane"? Jak w piosence Beatlesów? - Zaczęła nucić znany motyw.
- Przestań! - Penełope roześmiała się.
Rozbawiona zerknęła na tablicę. Przydzielono jej pacjenta z krwotokiem z nosa. To prawda, że Penny Lane brzmi zabawnie, za to Penełope Lane zdecydowanie lepiej.
Nawet bardzo ładnie.
ROZDZIAŁ DRUGI
W tych bladoniebieskich oczach Penelope dostrzegła coś niepokojącego. Ciemne obwódki na tęczówkach zdawały się jeszcze bardziej uwydatniać przenikliwość spojrzenia.
- Jak masz na imię?
- Penny. - Zerknęła do karty. - A ty Aaron, prawda?
Mężczyzna przytaknął.
- Aaron Jacobs. Lubisz pracę pielęgniarki?
- Oczywiście. Proszę tędy. Długo czekasz?
- Nieważne. Wiem, że jesteście bardzo zajęci. Dokąd idziemy?
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]