pdf @ download @ do ÂściÂągnięcia @ pobieranie @ ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kraszewski Józef Ignacy     Na królewskim dworzeCYKL POWIEŚCI HISTORYCZNYCH OBEJMUJĄCYCHDZIEJE POLSKICzęść dwudziesta czwarta cyklu.Skanował i błędy poprawił: J. Podleśny.   LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZAWARSZAWA 1973Przedmowa autora    DO   CZYTELNIKANie piszemy zwykle przedmów, znajdując je co najmniej zbytecznymi. Książka lub się sama tłumaczy i usprawiedliwia, albo mimo obrony pozo­stanie, czym jest — chybioną. Nie idzie też nam o żadne zalecenie jej formy i treści, ale o wyjaśnienie źródeł.Nadzwyczajnym szczęściem dostał się nam nie wydany i nie znany uła­mek dziennika sekretarza królowej Marii Ludwiki, pana Desnoyers, tego samego, którego późniejsze listy wydane zostały. Z niego wzięliśmy naj­drobniejsze szczegóły przybycia, pobytu i pożycia królowej, nie potrzebu­jąc nic a nic fantazją wypełniać, bo materiału mieliśmy aż nadto. Jakkol­wiek się to więc komu zdawać może, co tu piszemy, wszystko jest praw­dziwym. Często tylko zbyt jaskrawy szczegół wypadło złagodzić.Oprócz tego dziennika do opisu Warszawy za Władysława Czwartego użyliśmy nieoszacowanego Jarzębskiego. Nie tych obłamków, które wydrukował Niemcewicz w swoich Pamiętnikach, ale całego owego, nadzwyczaj rzad­kiego Gościńca.Jeden, jedyny dostępny i wiadomy egzemplarz znajduje się w Bibliotece Kórnickiej, która go nam łaskawą była użyczyć, za co składamy jej dzię­ki. Notatka na nim dowodzi, że Niemcewicz dostał go w podarunku od księdza Alojzego Osińskiego, a sam potem ofiarował hrabiemu Działyńskiemu.Egzemplarz dotąd jedyny znany (o drugim Estreicher mówi w Szczorsach) jest niestety niecały. W środku brak mu czterech stronnic, a w koń­cu, Bóg wie ile. Ostatnia kartka jest pisana, co by dowodziło, że jeszcze jakiś egzemplarz istniał, z którego ją dopełniono.Jarzębski wierszem pisze od siedmiu boleści, jest nieuk i nie klei mu się nic, ale niemniej skarb w nim nieoszacowany do ówczesnych dzie­jów obyczaju i miasta.Skorzystaliśmy z niego tylko tyle, ile nam warunki opowiadania dozwa­lały. Tak Jarzębskiego, gdyby cały się znalazł, jak dziennik (po fran­cusku) pana Desnoyers należałoby wydać w całości. Ale tyle mamy do czy­nienia!!Józef Ignacy KraszewskiMagdeburgdnia 3 kwietnia 1885 Tom pierwszy    ROZDZIAŁ PIERWSZY. Ze wszystkich gościńców wiodących do nowej sto­licy, Warszawy, najwięcej z pewnością ożywionym był ten, który od Litwy i Brześcia prowadził. Handel i ludzie tędy naj­częściej płynęli do starego mazowieckiego grodu, niedawno uczynionego rezydencją królewską.Spełniło się to za Zygmunta Trzeciego, ale za Augusta już dawało się nieledwie przeczuwać. Warszawa dogodniejszą była dla Litwy leżąc w pośrodku ziem Rzeczypospolitej. Poczęto tu sejmy odprawiać naprzód, królów obierać, a na ostatek, po spaleniu zamku na Wawelu, i król z rodziną wywędrował nad Wisłę, choć na tutejszym zamku nie miał zbyt królew­skiego pomieszczenia. I tak owi Mazurowie, z których wy­mowy i ubóstwa chętnie się naśmiewano, dostąpili tego za­szczytu, że na ich ziemi tron postawiono. Zmieniły się też czasy i krakowscy panowie możni wpływu tego i znaczenia nie mieli, co dawniej: wołano też od ich nacisku i roszczeń stanąć trochę dalej.Śmiertelny to był cios zadany Krakowowi, a dla Warszawy hasło nadzwyczaj szybkiego wzrostu. Jak dawniej ku Wa­welowi zbiegały się wszystkie większe drogi, płynęło życie, ruch się w nim ogniskował, tak teraz skierowało się do War­szawy. Most Zygmunta Augusta stawał się przepowiednią tej przyszłej wielkości.Na gościńcu od Brześcia, przez lasy i mało zaludnione oko­lice się ciągnącym, rzadko teraz bywało pusto, a na przestrze­niach, którym brakło wiosek i osad dla spoczynku podróż­nych, zaczęły się wznosić gospody, których naówczas nie­wiele było jeszcze w innych stronach. Po wsiach ich mniej potrzebowali podróżni, bo się obyczajem starym wpraszali do wieśniaków, dworu i probostw, ale na przestrzeni mil kilku, ogołoconej z osad, gospoda w wielu roku porach stawała się dobrodziejstwem, jakkolwiek nędzną była.Nie sami naówczas Żydzi rzucili się na te szynki i zajazdy na pustkowiach, rozmaitego rodzaju ludzie brali je różnymi prawy od właścicieli ziemi, którzy często małymi się opła­tami ograniczali. Niejeden z tych panów siedzących pod wie­chą w lesie miał i duży gruntu kawał, który uprawiał, doby­tek i konie. Jedni na gospodach dorabiali się bardzo prędko, drudzy dosyć nędzny a pełen niepokoju żywot wiedli.W miejscu, o którym mówić mamy, na skraju ziemi na­leżącej do pana Leśniowolskiego, właśnie się był umieścił Żyd Boruch na nowej gospodzie, której żartobliwy pan na­dał imię Zapiecka. A stało się to tylko na złość i przekorę karczemce pana Gostomskiego nie opodal erygowanej, która nie wiedzieć dlaczego i przez kogo nazwana była Purchawką.Granice ichmościów panów Leśniowolskich i Gostomskich tu się zbiegały; gościniec przedzielał na znacznej przestrzeni lasy i zarośla pierwszych od drugich. Naprzód się narodziła tu Purchawka, za której przykładem idąc, przyszedł na świat Zapiecek.Ten ostatni, o którym pan jego, śmiejąc się powiadał, że mu to imię dał, bo w nim było podróżnym gdyby u Boga za piecem, jak na owe czasy był wcale wspaniałą gospodą. Wia­domo, jakie tabuny koni szły naówczas przy każdym znacz­niejszym dworze, jak stajnia dla pomieszczenia ich była ważną rzeczą, i tu więc szopa w słupy, choć w części płotem tylko opasana, mogła sto kilkadziesiąt pomieścić. Ludziom stosunkowo mniej wygód było potrzeba niż ówczesnym Woźnikom, dzianetom, rumakom i niepoliczonym cugom. Człowiek, co konia nie miał, a w podróży własnych nóg lub pożyczanego wozu używał, tym samym plebejuszem się sta­wał, tak jak senator i pan, jeżeli kolebką jechał, mniej do niej nad sześć woźników nie mógł zaprząc dla godności swo­jej. Mierzono naówczas człowieka liczbą koni, jakie miał i mógł prowadzić z sobą. Na jednym koniu jeździli tylko bo­jarowie z listy, uboga szlachta, słudzy i czeladź panów.Zapiecek ze swymi ogromnymi stajniami naturalnie dla odpoczynku panów był przeznaczony, do Purchawki podjeż­dżały wozy i ci, co na koniu jednym, bez towarzystwa, po­dróżowali. Purchawka też w szopce nad kilkanaście koni i to z biedą ulokować nie mogła, ale mimo tego jej pozoru skromnego miał się na niej siedzący Skroba, prosty chłop (jak mówiono), daleko lepiej od Borucha i Zapiecek mu za­zdrościł.Skroba bowiem miał do czynienia z ludem pokorniejszym, który jako tako, ale płacił za to, co brał, i nie woził z sobą zapasów, więc suchy chleb i lada jaki napój brał, a i dla konia wiązki siana potrzebował. Tymczasem na Zapiecku, gdy zajechało pięćdziesiąt koni i tyluż ludzi, mieli na wozach najczęściej to, czego im było potrzeba, a potem płacili co łaska, lub niekiedy, nabiwszy i złajawszy, nie dali nic.Od strony Brześcia stała Purchawka pierwsza, nieco dalej Zapiecek, ale z obu gospód na gościniec wzrok daleko sięgał.Pięknego dnia jesieni w progu Zapiecka stał sam Boruch, a że pora była ciepła, nie miał na sobie, tylko czarny kaftan bez rękawów, spod którego krótkie pludry i pończochy widać było. Na czarnych włosach jarmułka siedziała na bakier i na­dawała jego butnej fizjognomii wcale pański wyraz. Długą czarną brodę gładził i ziewał przeraźliwie, a gdy się wyzie­wał, poczynał ręce wyciągać i zażywać rodzaju gimnastyki, dowodzącej jak okrutnie się nudził. Gospoda od dwu dni stała pusta. Żeby do niej żywy duch zajrzał!A u Skroby ciągle ktoś gościł. Boruch na ten rodzaj gości, jacy zajeżdżali do Purchawki, mało rachował, ale natenczas już by i im był rad.Gdy więc nad wieczór na gościńcu od Litwy pokazał się w dali jeździec na koniu, choć odległość nie dozwalała jeszcze ocenić go, a z konia i z rządziku wnieść, co zacz był i co w mieszku miał, pan Boruch zawczasu znaki mu dawać po­czął, aby zaciągnął do niego.Skroby w progu nie było.Jeźdźcowi, dopiero gdy się wpół strzelenia z łuku przy­sunął, można było się lepiej przypatrzeć. Ale była to jedna z tych zagadkowych postaci, o których zawyrokować trudno. Koń pod nim był niezgorszy, zmęczony widocznie długą dro­gą, siodło porządne, ale stare, rządzik rzemienny niczego, lecz też dobrze zużyty, spłukany i od pyłu zniszczony. Za sobą miał troki niewielkie, a za całe uzbrojenie szablę, sahajdak na plecach w pokrowcu i strzelbę ptasznicę. Domyślać się tylko godziło, że pod połami lub okryciem siodła gdzieś się może i pistolety znajdowały. Twarz była ogorzała, długa, z wąsem szpakowatym, zawiesistym, obciągnięta skórą ru­chomą i pofałdowaną. Na pierwsze wejrzenie nic na niej oprócz obycia się z życiem nie można było wyczytać. Mówiła ona, że bywał na wozie i pod wozem i że się teraz nie lękał niczego ani też dobijał wielkich rzeczy.Między nim a koniem była już taka zgoda myśli, że go wcale prowadzić nie potrzebował i mógł mu cugle na karku położyć. Koń też brudnokasztanowaty zdawał się drogą, oko­licą i tym, co go otaczało, więcej niż pan zajęty, oglądał się ciekawie. Jeździec zadumany, przygarbiony nieco, z obojętno­ścią znużonego wielce myślami gdzieś wędrował. Nie widział też znaków, dawanych mu przez Borucha, a brudnokaszta­nowaty skierował się ku Purchawce, zwolnił kroku i zrów­nawszy się z drzwiami jej, stanął.Posłuszny mu pan zsiadł z niego powoli, poklepał po szyi i zajrzał na... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl